Terminarz rozdziałów

Broadminded Island, rozdział 3, część 2 - DOSTĘPNA, dalsze rozdziały w przygotowaniu
Dzieje Emeraldy, rozdział 4 - w przygotowaniu

O.Z.S.M. Dywizja V (publikowana na blogu Blue Neko) - w przygotowaniu

Kolejne rozdziały w przygotowaniu :)

Nowa seria już wkrótce...

Nowa seria już wkrótce...

piątek, 19 października 2018

Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 2 (część II)

Dzieje Emeraldy
Rozdział 2: Rozterki serca (cz. II)


  Był to równy jej wiekiem, blondwłosy książę.
- Hejże! Wasza Wysokość, cóż to za technika! Słowo daję, chociaż jesteś dziewczyną, rozłożyłabyś mnie na łopatki... Ha, choćby palcem! - zawołał ze szczerym podziwem, przyglądając się jej rozszerzonymi ze zdziwienia oczyma. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Kathryn z wyraźną trudnością oderwała się od treningu. Gdy odłożyła już miecz na ziemię, zwróciła się w stronę towarzysza i dygnęła przed nim z szacunkiem, unosząc rąbki sukni.
- Książę Archerze – powitała go spokojnym głosem, przymykając powieki.
- Och, nie bądź tak sztywna! Naszym przeznaczeniem stać się przyjaciółmi, jestem tego pewien, możesz więc zwracać się do mnie po imieniu, Wasza Wysokość!
- Po imieniu? Jakże by to być miało... - mruknęła z niepewnością. - Jeślibym rzec po imieniu ci nawet miała, pozwolić bym nie mogła, byś ty zwracał się do mnie szanowniej...
- A więc niechaj tak będzie, Kathryn! - zawołał, ani chwili się nie wahając. Niepomiernie zdziwiło to małą królewnę.
- Czy drwisz ze mnie, mój książę? Lekko podchodzisz do mnie i o przyjaźni prawić raczysz, jednak zdolności moje chwaliłeś, niby szczerze. Ślepą jam nie jest, wiem, że zajęcia moje aprobaty uzyskać nie mogą...
- Bzdura – przerwał jej bezceremonialnie chłopak.
- K-książę Archerze?... - wstrzymała powietrze, poruszona do tego stopnia, iż nie potrafiła nic więcej dodać.
- Powiedziałem, że to bzdura, jeśli nie zrozumiałaś – powtórzył butnie. - Wyobrazić sobie nie mogę, jak ktoś tak silny miałby nie mieć niczyjego podziwu.
- Jako sam rzekłeś, jam jest dziewczyną... Zajęcia te do ról mych nie należą...
- Mniejsza o role, kogo to obchodzi. Jesteś silna, bardzo silna! Zwinna i sprytna, chciałbym mieć połowę choć daru, którym jesteś obdarzona! Niczego godnego wstydu tu nie widzę. Szczerze mówiąc, twe ruchy, gdy walczysz, są dla mnie piękne – blondyn uśmiechnął się serdecznie, a jego szare oczy rozbłysły. Pochyliwszy się delikatnie chwycił jej dłoń, po czym ucałował ją lekko. - Podziwiam cię i szanuję, co powiedzą głupcy nie dbam! Dlatego też ośmielam się prosić: Wasza Wysokość, królewno Kathryn, czy zgodziłabyś się dla mnie mienić jedynie Kathryn? Chciałbym bliżej poznać siłę, którą posiadasz. Do licha, od dawna chciałem spytać! Czy mogłabyś uznać mnie swym przyjacielem? - jego postawa tak była otwarta i szczera, iż nie mogła udzielić innej odpowiedzi.
- Cóż to za bezwstydne słowa, które wyrzec się ośmielasz!... Cóż rzec mogę, tyś już jest przyjacielem moim!

- Córko? - z lekką konsternacją spytał starzec. Klinga jego drasnęła lekko alabastrową skórę królewny. Z jej ramienia spłynęła strużka krwi. Choć była niewielka, Mędrzec zaniepokoił się widocznie. - Cóż to z równowagi cię wytrąciło? Koncentrację swą utraciłaś...
- Racz mi wybaczyć, Mistrzu mój... W istocie kłopot pewien myśli me zmącił. Racz uwagi na to nie zwracać, wszystko zrobię, by nie powtórzyć owej niestosowności – odparła ze wstydem. Odruchowo dotknęła swojej rany, która pod tym właśnie dotykiem zabłysła delikatnie i natychmiast się zasklepiła. Dziewczyna spuściła odrobinę oczy, próbując wygnać z głowy myśli o przeszłości...
- Szmaragdowe Dziecię. Gdy strapienie męczyć serce twe zaczyna, trosk powierzyć temu starcowi się nie obawiaj. W chwili każdej wszystko możesz mi powierzyć.
  Mimo niepewności, tak też więc zrobiła.
- W ogromnej konfuzji się znajduję, Mistrzu. Narzeczony mój jawi mi się jako nieznany mężczyzna. Zachowanie jego coraz to bardziej niepokojącym jest. Zmiany tej nie pojmuję, nie wiem, jak pomóc mu bym mogła. Wspólny czas niezwykle trudny, lecz... Zapomnieć nie mogę o historii naszej. Czyż to nie towarzysz mój, przyjaciel, jedyny na ojca mego dworze? Czyż nie mają znaczenia wspomnienia nasze?... Czy wszystko to, co ważne dla nas było, naprawdę bezpowrotnie przepadać zaczyna?... Dlaczego tak ciemną jawi mi się jego ścieżka? - zakończyła cicho.
  Wciąż miała w swej pamięci dni, w czasie których prawdziwie poznała księcia. Początkowo zaprzyjaźnili się. Spędzali razem dużo czasu, podczas gdy gościł na dworze królewskim Velfarenu, by pobierać nauki. Sprawił, że w dworskim życiu Kathryn pojawiło się choć odrobinę światła. Kiedy niemal wszyscy spoglądali na nią z niezrozumieniem i niepokojem, on zdawał się ją rozumieć, a nawet podziwiać. Nie stanowiły dla niego problemu jej fizyczne ćwiczenia ani ekscentryczny ubiór. Z nim rozmawiała w dużym stopniu szczerze, choć naturalnie nie mogła sobie pozwolić na pełne zaufanie. Niektóre sprawy pozostać musiały w cieniu, dlatego więc jedynym powiernikiem był dla niej Mistrz i wiekowe drzewa przewspaniałego elfickiego lasu. Jednak nie zmieniało to faktu, iż Archer stał się dla niej ogromnie bliski. Zdawało się, że ich relacja stopniowo zaczęła ulegać zmianie, gdy król ogłosił zaręczyny pary. Doskonale pamiętała tamtą ucztę. Był to czternasty dzień jej imienia. Chłopiec uśmiechnął się wtedy z lekkim smutkiem i rezygnacją, ale także tęsknotą. Wyznał Kathryn, iż spodziewał się takiego obrotu spraw. Urodził się on bowiem jednym z książąt niewielkiego, sąsiadującego z Velfarenem państewka, któremu mimo potencjału i wielu surowców nie było jeszcze dane zbudować własnego imperium. Ojciec księcia – Adelbert Castel od kilku już lat ubiegał się o rękę Kathryn dla swojego syna i wynik tych negocjacji w końcu okazał się dla niego pomyślny... Archer miał od początku świadomość tej sytuacji, lecz nie wspomniał o niej przyjaciółce bojąc się, że ta zacznie spoglądać na niego inaczej. Dla niego również ważna była ich przyjaźń.
  Królewna co prawda praktycznie nie mogła przeciwstawić się decyzji ojca o jej małżeństwie, mogła jednak spróbować stawić opór... Mimo wszystko ostatecznie postanowiła nie tworzyć trudności. Poniekąd cieszyła ją perspektywa pojęcia przyjaciela za męża, była bowiem już w tak młodym wieku zmęczona życiem i patrzyła na tę sprawę boleśnie praktycznie. Obawiała się dnia, w którym zostanie jej przedstawiony narzeczony. Bała się, że okazałby się nim nieznajomy, z którym nie zdołałaby nawiązać porozumienia. Być może nawet miałby ją w pogardzie po bliższym zapoznaniu. Wiedziała, że dla korzyści politycznych ojciec byłby w stanie oddać ją bodaj w ręce tyrana. Jaką ulgę poczuła dowiedziawszy się, iż ma być inaczej. Toż miał to być Archer! O żadnej miłości między nimi nie było mowy, jednak wierzyła, że żaden to problem. Jako, iż łączyła ich przyjaźń, na pewno mieli dojść do wspólnego porozumienia i współżyć razem spokojnie, w zgodzie. Podzielał on wiele jej opinii o prowadzeniu królestwa, prawdopodobnym więc mogło okazać się odbudowanie świetności Velfarenu, a także rozwinięcie potencjału Premeysinu, aby stał się znakomitym, sojuszniczym krajem! Młoda Kathryn nie potrafiła sobie wyobrazić pomyślniejszego losu.
  Nie przewidziała jednak jednego. Ludzie ulegają zmianom i choć jej poglądy oraz uczucia nie zmieniły się, ostatecznie okazało się, że z Archerem sprawa miała się inaczej. Z czasem bardzo się poróżnili. Nie rozumiała zachowania swojego narzeczonego, jedno jedynie wydawało się pewne – przyszedł moment, gdy przestała wystarczać księciu. Zdawał się chcieć czegoś innego niż ona, czegoś więcej. Była również pewna, że mierzył się z niewiarygodnymi kłopotami, zaobserwowała bowiem jego strapienie. Jednak nie byli już dziećmi – Archer nie pragnął się jej zwierzać ani poprosić o pomoc. A przecież mieli spędzić razem życie władając wspólnie dwoma państwami! Z czasem książę stał się w oczach królewny równy wszystkim innym dworzanom. Nie wspierał już narzeczonej, a jej dziwactwa, które kiedyś nieskrępowanie chwalił, zdawały się być mu obrzydliwe. Brązowowłosa nie potrafiła zmienić jego nastawienia, sprawić, aby chciał szczerze z nią porozmawiać. Wymieniali między sobą już tylko oskarżenia, nie ciepłe słowa. W głębi serca dziewczyna jednak nie potrafiła nie uważać chłopca za swego pierwszego, jedynego przyjaciela. Wciąż miała nadzieję, że zdoła pobudzić w jego wnętrzu duszę tego dziecka, które niegdyś poznała.
- Córko moja, cokolwiek los ci przyniesie, jedynym co zrobić możesz jest jasne i pełne rozmysłu spojrzenie w przyszłość – po chwili milczenia odezwał się Mędrzec. Jego głos zdawał się odrobinę przygaszony. Mówił współczująco, lecz ze smutkiem. - Wiesz już, jaki los przypadł ci w udziale. W tej sprawie niestety mocy nie mam, by ci pomóc. Czy książę Castel odwrócić się zdoła od drogi, którą kroczy, rzec nie potrafię... Stać przy twym boku będę zawsze, jakiej decyzji podjąć nie zechcesz. Prosić cię chcę jedynie, byś pomna była na moje nauki i każdy wybór podjęła w zgodzie ze swym umysłem. Wsłuchuj się w siebie i pozwól intuicji cię poprowadzić. Nigdy jej nie zagłuszaj... Do zamku wracać już winnaś, by kłopotów uniknąć. Nazajutrz dokończymy lekcję fechtunku.
- Tak jest, mój Mistrzu... Dzięki ci wielkie za twe słowa. Jam jest teraz spokojniejsza – jej głos zadrżał lekko, lecz uśmiechnęła się do niego promiennie i ucałowała z wdzięcznością jego policzek. Odłożyła miecz starca na miejsce, w którym leżał wcześniej, po czym ruszyła w stronę leśnej gęstwiny. - Bywaj i czekaj mnie nazajutrz! - zawołała na pożegnanie, machając do niego jeszcze, a zaraz potem zniknęła między smukłymi drzewami.
- Bywaj, moje biedne Dziecko, moja Emeraldo... Beznadziejny starzec, serca powiedzieć ci wciąż nie mam. Ścieżka tego młodzieńca nie tak ciemna, jako myślisz, bowiem ona... Ona jest znacznie podlejszą jeszcze. Już niebawem przekonasz się... Obyś miała wtedy dość siły i przytomności umysłu, by taki koniec, jako twoją matkę cię nie spotkał. Oby nie zawiodły cię me nauki... - wyszeptał stary mężczyzna tak cicho, iż nikt prócz drzew i najbliższych zwierząt skrytych w swych norach nie mógł go usłyszeć. Przytrzymał swój kapelusz, nagle poderwany mocnym porywem wiatru i spojrzał w niebo, tonąc w rozważaniach o przyszłości. 
 
 

Inni przeczytali także: 

      ❧ Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 3 (część I)

      ❧ Broadminded Island ~ Prolog

 
 
   

wtorek, 16 października 2018

Broadminded Island ~ Rozdział 1 (część IV)

Broadminded Island:
Poznać


Rozdział 1: Koszmar (cz. IV)

- Mnie też śniło się coś dzisiaj... – wyznała w końcu Amelie znacząco, odsuwając się odrobinę, by zebrać myśli.
- Naprawdę?!... Też jakiś straszny koszmar?
- Nie, nie powiedziałabym, że to było straszne... Ostatnio miewam takie... Jakby tajemnicze sny. Nie bardzo wiem, jak się po nich czuć. Jestem jednocześnie zaciekawiona i zaniepokojona, niewiele z tego rozumiem... Tej nocy było tak: Szłam naszym lasem wczesnym rankiem i wszystko było tak, jak zawsze, zupełnie zwyczajnie. Po jakimś czasie doszłam do tego miejsca, wiesz, tego które mama zakazała nam przekraczać. Tylko, że wcale się nie zatrzymałam. Szłam dalej tak, jakbyśmy nigdy nie dostały żadnego zakazu. Szłam i szłam, aż nagle nadszedł ten moment – po prostu mrugnęłam, a wtedy nagle wszystko stało się inne. Nie potrafię do końca powiedzieć co... To był wciąż ten sam las, nic więcej, bez wątpienia. Ale tym razem... Wszystko wydawało mi się wyraźniejsze, jaskrawsze. Poczułam czystość powietrza, ale zupełnie inną... Była taka namacalna, miała nawet swój smak! Wciąż go pamiętam. Drzewa zdawały się szeptać do mnie, poruszając liśćmi, a moje oczy nagle zaczęły dostrzegać więcej, niż kiedykolwiek widziałam! Miałam wrażenie, że jestem naelektryzowana w jakiś dziwny, ale o dziwo przyjemny sposób. Dziwna energia przemykała wszędzie, wokół wszystkiego wkoło, potrafiłam to wyczuć. I coś w głębi mnie cieszyło się z tej energii, choć nie mam pojęcia dlaczego. Wiem, że tak było. A zwierzęta! Żadnego nie widziałam, ale jestem pewna, że tam były. Po prostu to wiedziałam. Spały jeszcze spokojnie w swoich kryjówkach... - w końcu zamilkła. Zaczęła swoją opowieść bardzo nieśmiało, lecz coraz bardziej się rozkręcała, aż zaczęło jej się wydawać, że wymawia słowa znajdując się w jakimś transie.
- Co było potem? - po chwili dopytała brązowowłosa, delikatnie przerywając milczenie.
- Potem? - Am wydawała się zdziwiona. Zamrugała gwałtownie, zastanawiając się nad odpowiedzią. - Potem... Nic. Wszystko się jakby rozwiało i się obudziłam.
- Rozumiem... - wyszeptała Kate, kładąc dłoń na ramieniu siostry. - Znaczy, tak oczywiście chciałabym powiedzieć. W praktyce totalnie nic nie rozumiem. Ni cholery... - westchnęła, przymykając oczy. - Przynajmniej dobrze, że nie miałaś nieprzyjemnego snu. Tym chyba teraz powinnyśmy się cieszyć. Czy zostało nam coś więcej?
- ... Nie, raczej nie – przyznała Amelie podobnym głosem, po czym wstała i pomogła Katherine zrobić to samo. - Dzięki, Kate – dodała po chwili, uśmiechając się promiennie. Ruszyły razem w stronę domu.
- Dziękujesz? Mnie? Przecież nic nie zrobiłam. Zupełnie nie potrafię cię w tej sytuacji pocieszyć... - niemal oburzyła się rozmówczyni. Było po niej widać żal do samej siebie. Uważała się za bezużyteczną.
- Nieprawda... - blondynka pokręciła powoli głową w zamyśleniu. - Nie, zdecydowanie nie jest to prawda – stwierdziła w końcu stanowczo, nie dodając nic więcej.
  Niebawem znalazły się przed ich posiadłością, Lagoon Abbey¹. Klasyczny charakter budynku zadziwiająco dobrze współgrał z nowoczesnymi (długimi i prostokątnymi) oknami. Przestronną posesję z urokliwymi, murowanymi zdobieniami zbudowano z jasnego kamienia w barwie bieli i błękitu. Lśnienie powierzchni dachówki dwuspadowego dachu o kolorze morskim przywodziło na myśl odbicie słońca w łuskach syreniego ogona. Dom miał w sumie cztery balkony – jeden nieco dłuższy na parterze i trzy małe na pierwszym piętrze. Uwagę przyciągały ich eleganckie, ozdobne balustrady z kutego żelaza wykute tak, aby tworzyły roślinne i marynistyczne motywy. Z tyłu posiadłości znajdował się taras, na którym Sarah uprawiała orientalny ogródek. Rezydencja zawdzięczała nazwę swojemu położeniu (kilka metrów od zatoki, niemal przy brzegu), a także przeszłości tych obszarów. Miejskie legendy mówiły, iż w tym miejscu dawno temu znajdowało się opactwo. Dawno już zostało wyburzone, a nawet gdyby przetrwało, zostałoby zniszczone podczas kataklizmu przed dwudziestoma siedmioma laty. Charlesowi, ojcu dziewczyn, spodobała się historia okolicy, spontanicznie postanowił więc się nią zainspirować. To właśnie on, z pomocą żony, zbudował ich rodzinną rezydencję mieszkalną. Nie było go już jednak wśród nich, gdyż zginął w wypadku samochodowym jedenaście lat temu. Kate i Sybil miały wtedy prawie pięć lat zaś Amelie – sześć. Ogromnie za nim tęskniły i wciąż z tego powodu cierpiały, tym bardziej, że ich matka nigdy w pełni nie otrząsnęła się po utracie ukochanego. Rzadko bywała prawdziwie szczęśliwa, stała się również nerwowa. Czasem zdawało się, jakby wyglądając przez okna rozglądała się w strachu za jakimś spodziewanym zagrożeniem. Niekiedy przesadnie troszczyła się o córki, lecz wszystkie razem stanowiły kochającą się rodzinę... Cóż, z wyjątkiem Sybil. Bliźniaczka Kate prowadziła swoje życie zupełnie inaczej.
  Z lekkim ociąganiem dziewczyny otworzyły jasne, drewniane drzwi i weszły do środka... W przestronnym salonie, na miękkiej kanapie siedziała czarnowłosa postać. Zwrócona do nowo przybyłych bokiem, łypnęła nieznacznie na Katherine. Wydawała się znudzona, lecz mimo to jej wzrok był ostrożny i przeszywający.
- Jak tam morska kąpiel? - spytała niby od niechcenia...
  Brązowowłosa zamarła.


---

¹ Z ang. lagoon – laguna, abbey – opactwo

 
 

 

 

piątek, 12 października 2018

Broadminded Island ~ Rozdział 1 (część III)

Broadminded Island:
Poznać


Rozdział 1: Koszmar (cz. III)

- ... Kate! Kaaaaaate! Katherine, gdzie ty się podziewasz? - brązowowłosa zadrżała gwałtownie, słysząc czyjeś wołanie. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała do kogo należał głos. W duchu westchnęła z ulgą. Zbliżała się do niej jej druga, o rok starsza siostra, Amelie.
- Tutaj, Am! - odkrzyknęła, pilnując, aby brzmieć na rozluźnioną. Raczej nie wyszło, ale próbować zawsze warto.
- Tak myślałam, że gdzieś tutaj będziesz! Miałam tylko nadzieję, że nie wybrałaś się na wycieczkę po lesie ani badanie jaskiń na zboczach. Szukałabym cię a szukała! - mruknęła lekko przejęta Amelie, podbiegając do niej. Blond włosy nowo przybyłej całkowicie rozwiał wiatr. Ze zniecierpliwieniem je odgarnęła. - Ale tutaj wieje! Kate, nie jest ci zimno w tym krótkim rękawku?!
- Och... Szczerze, myślałam o czymś innym i nawet nie zwróciłam uwagi, ale kiedy o tym mówisz... Faktycznie jest trochę chłodno. Ale z drugiej strony, morska bryza jest taka przyjemna... - odpowiedziała Kate powoli, ze zdziwieniem. W istocie warunki atmosferyczne nie docierały do jej świadomości. Za bardzo się przejmowała, że wyląduje w zakładzie zamkniętym i tak dalej.
- Cała ty! - blondynka pokręciła głową z pobłażaniem, z trudem powstrzymując śmiech. - I dziwić się, że nasza matka się o ciebie martwi...
- Hę?!
- Dlatego tutaj jestem. Kiedy się obudziłyśmy, a ciebie już nie było... Wręcz się przeraziła. Wiem, że przecież zwykle jest niespokojna, ale i tak nie mam pojęcia skąd u niej tak gwałtowna reakcja. Jak tak o tym pomyśleć, wszystkie często się szwendamy po całej okolicy... W każdym razie kazała mi cię szybko przyprowadzić – z tymi słowami Amelie usiadła zgrabnie na ziemi obok siostry. Kate uniosła brwi.
- Nie miałaś przypadkiem ,,szybko mnie przyprowadzić"?
- Tak mama kazała mi zrobić i w miarę możliwości tak właśnie zrobimy, ale są ważniejsze rzeczy.
- Faktycznie, mój wzorze odpowiedzialnej siostry – prychnęła brązowowłosa z rozbawieniem. Często przekomarzały się na temat zachowania starszej z nich, gdyż czasem zdawało się ono najbardziej beztroskim w całej rodzinie. Chociaż powinna być najodpowiedzialniejszą z latorośli, często sympatyzowała z lekkomyślnymi pomysłami Katherine. Sprawiało to, że Sarah, ich matka, miała niemały dylemat.
- Ja tam się za odpowiedzialną siostrę nie uważam. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy ode mnie tego oczekujecie. Przecież takie życie byłoby strasznie nudne! A ty lepiej nie zmieniaj tematu i opowiadaj, co się dzieje... Daj spokój. Miałabym nie zauważyć, że coś jest na rzeczy? Chyba całkowicie mnie lekceważysz – Amelie zadrwiła lekko, było jednak widać, że się martwi.
  Kate spuściła wzrok. Spodziewała się, że niczego przed nią nie ukryje, lecz wciąż miała na to irracjonalną nadzieję... Jednak nie było innej opcji. To właśnie jej starsza siostra znała ją najlepiej, a gdy szukały u kogoś wsparcia, zawsze znajdowały je u siebie nawzajem. Były rodziną i przyjaciółkami. Mimo to, nadal milczała. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu.
- Znowu jakiś sen? - zagadnęła Am cichym tonem, zniżając go niemal do szeptu. Wyraz jej twarzy stał się bardzo poważny.
- ... Tak. Zgadza się... - spytana odparła głucho. Rozmówczyni spojrzała na nią ze współczuciem.
- Bardzo źle?
- Nie, no co ty. Właściwie to nic specjalnego. Tylko Syb mnie zabiła, w zasadzie norma – rzuciła Kate, siląc się na lekki ton. Całkiem nieźle się to udało, tylko w jednym miejscu wypowiedzi odrobinę zadrżał jej głos. Kątem oka zauważyła wstrząśniętą, raptownie pobladłą twarz siostry i przerażone spojrzenie jej zielonych oczu.
- Znowu?! Jak często ostatnio śnisz takie rzeczy?!
- Trzeba przyznać, że... Dosyć często. Szczerze, jestem już tym totalnie wykończona...
- Nic dziwnego – skwitowała blondynka, zwracając się ku młodszej dziewczynie. Chwyciła ją w ramiona i mocno do siebie przytuliła. - Chciałabym... Tak bardzo bym chciała móc zabrać od ciebie ten ciężar. To zbyt straszne, to chore... To wszystko. Mam dosyć, że nic nie mogę zrobić – wyszeptała z gniewem i żalem. Katherine wtuliła się w nią i siedziały tak razem, przez długi moment nic nie mówiąc. Nie istniały słowa, które mogły teraz pasować.
- ... Mnie też śniło się coś dzisiaj... – wyznała w końcu Amelie znacząco, odsuwając się odrobinę, by zebrać myśli...
 
 

Inni przeczytali także: 

      ❧ Broadminded Island ~ Rozdział 1 (część IV)

      ❧ Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 1 (część I)

 

 

poniedziałek, 8 października 2018

Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 2 (część I)

Z podziękowaniami dla Milki i Arisu-Lajon, dzięki którym nareszcie pokonałam kolejną barierę twórczą. Ten rozdział jest dla Was. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Z miłością,
Consti

Dzieje Emeraldy
Rozdział 2: Rozterki serca (cz. I)


- Nie ma czasu, nie ma czasu. Ty wiesz, Córko, że pośpiechu nie znoszę, lecz rady na to nie ma... Ukaż mi proszę, coś ostatnio czyniła – podjął w końcu starzec po wymianie kilku grzeczności.
- Tak jest, Mistrzu – odparła Kathryn z szacunkiem. Ku jej frustracji ich wspólne spotkania częstokroć przebiegały bardzo szybko, tajemnica musiała jednak pozostać zachowana za wszelką cenę. Skupiła się więc prędko – pozwoliła, aby otoczył ją delikatny wiatr, którego najmniejsze poruszenia mogła teraz dostrzec. Przymknęła powieki i rozłożyła odrobinę ramiona, kierując wnętrze dłoni w stronę ziemi. Moc drzemiąca w jej głębi zdawała się być przerażonym ptakiem w klatce, wyrywającym się w stronę wolności. Tak tłamszona, zmuszona do ciągłego utajenia, nie mogąca żyć swą pełnią... Nie mogła jednak klatki tej zwyczajnie otworzyć. Wszystkie emocje płonące w sercu... Wszystkie wewnętrzne bodźce musiała wyciszyć. Pozwoliła swoim uszom usłyszeć lepiej, dalej, prędzej, wsłuchać się najuważniej w szepty drzew i jeszcze, jeszcze dalej, w szum leśnego strumyka. Im bardziej zanurzała się w cudownej ciszy, tym więcej odczuwała mocy kłębiącej się wokół w każdej roślinie, przesycającej wodę i krążącej wokół skrywających się przed ludzkim wzrokiem zwierząt. I dopiero w chwili, gdy jej umysł stał się spokojny, nieruchomy niczym powierzchnia maleńkiego jeziora o brzasku, dopiero wtedy otworzyła ponownie oczy. Rozbłysły nasyconą, szmaragdową barwą znacznie mocniej, niż wcześniej. Inaczej niż kiedykolwiek mogłyby błyszczeć oczy człowieka. Królewna stanęła bokiem do swego towarzysza, skierowując dłonie przed siebie i unosząc ramiona.
- Cardh calad! - przemówiła pewnie, a wtedy z jej palców i wewnętrznych stron dłoni na kilka metrów w przód błyskawicznie wybiła ogromna struga oślepiającego, czystego światła.
- Pel-cala! - rzekła, spoglądając z zacięciem na ogromne, wiekowe drzewo... I na drugie, następnie trzecie, a potem jeszcze inne. Wielki promień poruszając się, jakby był żywą istotą, niczym wstęga okrążył spiralą każde z nich od korzeni po koronę w ciągu sekundy, przechodząc do każdego kolejnego drzewa po okrążeniu całkowitej wysokości poprzedniego. A szybkość owego światła nie ustępowała niczym wzrokowi dziewczyny, przemykającemu zwinnie przez gęstwinę.
- Hwinia-calad! - zawołała po raz kolejny, w tym samym momencie przemieniając świetlistą strugę w wielki, świetlny wir wprowadzający powietrze we drżenie, wyczuwalnie podwyższający ciśnienie w całej okolicy. Wir ten nie uszkodził jednak żadnej rośliny – prowadzony przez czujne, zielone spojrzenie wymijał w pędzie każdą przeszkodę na swej drodze. Zasięg wiru wciąż się wydłużał, a jego wymiary nieustannie zmieniały na potrzeby manewrów. Stawał się również coraz szybszy. Wkrótce dostrzeżenie go przez człowieka nieużywającego magii byłoby niemal niemożliwe.
- Rinc talaf! - krzyknęła, a wtedy ziemia rozstąpiła się przed nią tworząc szeroki i cienki, lecz głęboki wyłom. Światło w tym czasie wciąż rozrastało się dalej. Stopniowo widoczne stało się zmęczenie Kathryn, która wciąż bacząc na ruch wiru próbowała skupić się na kolejnym zaklęciu. Odrobinę już dysząc rozszerzyła wyrwę w ziemi, a szmaragd w jej spojrzeniu jeszcze się wzmocnił.
  Uszy dziewczyny zaczęły odrobinę się wydłużać, by w końcu ukazać delikatnie zaznaczone końce. Manipulowanie wirem stawało się bardzo trudne. Zacisnęła z determinacją usta, kiedy nagle dostrzegła kątem oka poruszenie tuż przy swoim boku...
- Tulco!!! - wymknęło się z jej ust. Wymierzony w nią atak ogniowymi pociskami w większości został powstrzymany przez ogromną ścianę grubego bluszczu błyszczącego szmaragdowym blaskiem. Podpierały ją zdumiewająco solidne filary z krzewów. Wokół czarodziejki powstała barwna, kwiecista kopuła przypominająca altanę. Zaklęcie ochroniło ją przed kilkoma atakami, których nie zdołała odgrodzić od siebie ścianą.
  Dysząc już ciężko spojrzała w stronę przywołanego przez siebie światła. Pragnęła podtrzymać je w oddali, gdyż przez dystans nie zdążyłaby się nim osłonić, a na pewno zniszczyłaby część lasu... Ujrzała jednak jedynie milczące drzewa. W chwili nagłego rzucania czarów defensywnych blask rozpłynął się w powietrzu. Z lekkim rozczarowaniem opuściła więc ręce i wyprostowała się.
- Gwa-talaf – mruknęła, zerkając szybko na rozdzielone przez nią podłoże. Natychmiast zrosło się ze sobą, jakby działające na nie zaklęcie nigdy nie miało miejsca. Zaraz potem blask w oczach brązowowłosej przygasł, a jej uszy powróciły do zwykłego kształtu. - Zaprawdę trudno jest stawić ci czoło w magicznym kunszcie – skwitowała krótko, obrzucając jeszcze wzrokiem nadpalony bluszcz.
- Zbytnio jesteś skromna – odparł z łagodnym uśmiechem. - Świetlistość tak ogromna małą armię pokonać by mogła, a twa szybkość, kontrola ruchu i zasięg polepszyły się znacznie. Jednoczesne rzucenie czarów kilku trudne jest niezwykle, lecz zaczynasz to opanowywać... Zastrzeżenie mam jedynie, żeś zbyt do słów przywiązana. Wiele energii przeznaczasz na frazy, to dobrze, zjawiska nazywać należy, lecz i cisza potrzebna jest niezwykle. Rozproszenie zbędne, a i dla wroga wskazówką bywają...
- Tak, Mistrzu... Wiele jeszcze nauczyć się muszę, skupienie wciąż trudnością jest dla mnie – odpowiedziała królewna ze smutkiem, zaciskając odrobinę usta. Wbrew sobie poczuła zniecierpliwienie. Tak długo kształtowała swe zdolności, a wciąż tak daleko swego celu się znajdowała...
- Czynisz postępy, Półelfia Córko Lasu. Nie wątp w to nigdy, ni w wielkiej Aldany Umbar dziedzictwo – upomniał ją srogo mędrzec. - Tyś jest potomkinią ostatniej elfiej królowej w tych krainach, bezmyślny głupiec tego nie zmieni. Nawet jeśli jest twym rodzicielem – przechylił głowę, patrząc na nią uważnie. Wiedział doskonale, jakie dylematy ją dręczyły. - Twa krew nie winna być powodem do wstydu, lecz dumy. Przeznaczono cię dla dokonań wielkich, z tego właśnie powodu narodziłaś się półkrwi – podszedł do niej powoli, po czym delikatnie podniósł jej odrobinę pochyloną głowę do góry. - Patrzaj przed siebie z godnością. Pochodzisz od przewspaniałego rodu elfów, a także wspaniałego rodu ludzi, nawet jeśli zbłądził. Gdy patrzę na ciebie to właśnie widzę... Jeśli ktokolwiek pośród nas potrafi połączyć oba światy, tyś jest jedyną mogącą tego dokonać.
- Dziękuję, Mistrzu... - odparła z lekkim zakłopotaniem, po czym uśmiechnęła się smutno. Wiedziała, że będzie musiała dokonać w swoim życiu wielu wyborów i podjąć różne działania... Problemem było, iż wciąż nie czuła pewności o możliwości osiągnięcia swych zamierzeń.
  Domyślała się, że takie rozważania są głupotą. Życie całe polegało przecież na niepewności. Nigdy nie miała otrzymać od świata czegoś odwrotnego.
- Dobrze więc, śpieszno nam dziś, przejdźmy zatem do sztuki miecza – starzec stanął w miejscu rzadziej obrośniętym drzewami, gdzie można było ujrzeć trochę płaskiego terenu, po czym wyciągnął solidny, stary miecz z ukrytej między fałdami szaty, przytroczonej do pasa pochwy. Oparł swą laskę o drzewo, a następnie stanął z szeroko rozstawionymi nogami i rozluźnionym ciałem, trzymając broń nisko. Na jego twarzy pojawił się wyraz oczekiwania... Kathryn z pewnym trudem zmusiła się do prędkiego skupienia. Zazwyczaj to właśnie ona musiała atakować jako pierwsza podczas treningów. Zdecydowanie tego nie lubiła, jednak wiedziała, iż jej Mistrz z rozwagą wybierał właśnie taką strategię walki. Chwyciła więc jeden z leżących na trawie zapasowych mieczy swojego nauczyciela i wziąwszy głęboki wdech zaszarżowała naprzód. Błyskawicznie wyprowadziła uderzenie z góry, lecz mężczyzna sparował je. Zablokowała cios przeciwnika w sekundę, po czym wycofała się z gracją. Przez chwilę stali, jakby szacując się nawzajem. W końcu królewna przeszła do przodu i wyprowadziła kolejne uderzenie. Jej mowa ciała zdradzała, iż miecz siec będzie w lewo, jednak w ostatniej chwili ułożenie nóg dziewczyny zmieniło się – broń przesunęła się gwałtownym, zgrabnym łukiem w prawą stronę. Starzec obronił się z wyraźnym opóźnieniem, lecz wprawnie zmienił gardę, przekuwając obronę w kontratak. Kathryn przesunęła oręż w dłoni w sposób, który spowodował przesunięcie uzbrojenia przeciwnika w dół po płazie. Następnie lekko odepchnęła ostrze jelcem, wycofując się na bezpieczniejszą odległość. Coraz częściej zdarzało się, że pojedynki tej dwójki miały wyrównany charakter. Również i w tym przypadku tak to wyglądało. Zadawali sobie ciosy, parowali je, po czym wycofywali się odrobinę – żadne nie było w stanie zranić drugiego. Dziewczyna zaś z całych sił pragnęła skupić się na treningu, jednak wciąż obecne w umyśle strapienia sprawiły, że jej myślami nagle zawładnęło wspomnienie...

  Szmaragdowooka dziewczynka stała na zamkowym placu ćwiczebnym z drewnianym mieczem w ręce. Była to jedenastoletnia królewna Kathryn. Dworzanie na uboczu z konsternacją obserwowali jej zapamiętałe ataki kierowane przeciw kukłom treningowym.
- To naprzeciw naturze – szepnął ktoś konfidencjonalnie.
- Nasz król żelazną ręką trzyma lud swój, lecz tak nieodpowiednio wychowywać niewinnej królewny się nie godzi... - rzekł ktoś inny.
- Król nic tu do powiedzenia nie miał. Dziewczyna sama zażądała ćwiczeń. Słyszałem dziś, jako król narzekał na ten stan rzeczy przy uczcie – odparł oburzony szlachcic. Mała półelfka czuła na sobie potępiające spojrzenia, otaczające ją zewsząd. Uniosła więc dumnie głowę, kontynuując swe poczynania z większą jeszcze zaciekłością. Wtem poczuła, że ktoś stoi u jej boku.
  Był to równy jej wiekiem, blondwłosy książę...
 
 

Inni przeczytali także: 

      ❧ Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 2 (część II)

      ❧ Broadminded Island ~ Prolog

 
 
 

czwartek, 4 października 2018

Broadminded Island ~ Rozdział 1 (część II)

Broadminded Island:
Poznać


Rozdział 1: Koszmar (cz. II)

***
  Miała dość. Potrzebowała pilnej zmiany scenerii. Czuła, że jej mózg ewidentnie znów odmawia posłuszeństwa i miała wrażenie, że zaraz zwariuje. Starając się odciąć od siebie wszelkie myśli wysuszyła się, doprowadziła do fizycznego porządku i przebrała w pierwsze rzeczy z brzegu. Zaraz potem w ciszy opuściła posiadłość, tak aby nie zbudzić rodziny, a jej nogi po prostu poniosły ją do miejsca, w którym miała się znaleźć. Sama nie do końca wiedziała, gdzie zmierza. Koncentrowała się jedynie na tym, by przestać myśleć o czymkolwiek.
  W końcu dotarła do swojego celu i nawet się nie zdziwiła, gdy ujrzała przed sobą klif ze snu.
  Usiadła na trawie kilka metrów od przepaści i wpatrzyła się w przestrzeń. Z jakiegoś powodu właśnie ten klif stanowił jedną z kryjówek, które najbardziej lubiła. Czuła strach wciąż pamiętając swój koszmar (a podświadomie wierzyła w jego sens, choć odmawiała sobie tej wiary), lecz najwyraźniej nie powstrzymało jej to przed przyjściem tu. Z pozornym spokojem ułożyła przed sobą zgięte w kolanach nogi i objęła je ramionami.
- Dlaczego musi mi się to przytrafiać? - wyszeptała cicho i zamilkła na chwilę. - Co jest ze mną nie tak?
  Już od dłuższego czasu miewała dziwne sny. Najczęściej były to właśnie koszmary, choć zdarzały się również inne - dziwne i tajemnicze w sposób, który wywoływał w sercu jednocześnie radość i zaniepokojenie. Najczęściej majaki senne powtarzały się, z czasem wzbogacając o elementy, drobne detale, których wcześniej nie było. Nasuwało jej to skojarzenie wizji, która stopniowo staje się pewniejsza, dzięki czemu uwidaczniają się szczegóły. Nigdy nie wierzyła we wszechobecne bzdury o zjawiskach paranormalnych, dawała jednak wiarę proroczości niektórych snów i zjawisk, w rzadkich przypadkach. Jak nie próbowałaby zaprzeczać, od zawsze spotykały ją rzeczy w jakiś sposób dziwne. Nie mogła wiecznie udawać, że ich nie widzi. Co jednak miała zrobić? Coraz częściej przyłapywała się na poszukiwaniu w dziwactwach wskazówek i nawet rozważała, czy nie potraktować ich poważnie! Ostatnio zaczęła więc się bać. Szaleńcy zawsze święcie wierzą w sens swoich wymysłów, przynajmniej na początku. Nikt w jej rodzinie nie miał nigdy poważnych chorób psychicznych (tak, nie raz pytała już o to swoją matkę), lecz nie jest to przecież konieczne, by na nie zachorować. Odnosiła wrażenie, że wszystkie niezwykłe rzeczy dotyczą również jej rodziny, ale to nie oznacza, iż nie mogła sobie jedynie wmówić takiego wrażenia. Na Boga, wciąż miała wyobrażenia o byciu zabitą przez własną siostrę! Niezależnie od ich stosunków, czy normalne było myślenie o czymś takim? Jak nic miał ją czekać przytulny pokoik bez klamek, stylowy kaftanik bezpieczeństwa i wesoły ogień trzaskający w wyimaginowanym kominku. Kto wie, może pójdzie na całość i wyobrazi sobie do tego prywatną fontannę? Jak wariować, to luksusowo. Po co się ograniczać? ... Właściwie mogłaby mieć tam jeszcze prywatny ogród w stylu francuskim. To by było coś... Zdaje się, że faktycznie zaczynała popadać w szaleństwo. Z dużym wysiłkiem oderwała swe myśli od wszelkiego rodzaju zakładów psychiatrycznych.
  Właściwie, gdy po przebudzeniu rozważała znaczenia swoich snów, w większości uważała je za czysto symboliczne. Nie mogła odeprzeć od siebie natrętnej myśli, że miały głębsze znaczenie, którego nie jest w stanie zrozumieć. Że mózg próbował przywołać do niej coś, o czym powinna od zawsze wiedzieć... Ten brak zrozumienia był dla niej nie do zniesienia. I chociaż z reguły nie brała tych wariactw dosłownie, w przypadku dzisiejszego sytuacja przedstawiała się inaczej. Jeśli chodziło o samą scenę, która rozegrała się między nią a Sybil, rozumiała ją do bólu dosłownie. To właśnie przerażało ją najbardziej. Jak mogła myśleć w ten sposób o siostrze! W gruncie rzeczy domyślała się, że bliźniaczka czuła się bardzo samotna i większość tych niepokojących zachowań brała się właśnie z poczucia nieszczęścia i beznadziei. Nikt nie potrafił do niej dotrzeć, włącznie z Kate. Być może Sybil nie radziła sobie do tego stopnia, że sama odrzucała od siebie ludzi i zachowywała się skandalicznie, jednak nie mogłaby być zdolna do...
  Z drugiej strony, wszystkie te makabryczne sytuacje...
- ... Kate! Kaaaaaate! Katherine, gdzie ty się podziewasz? - brązowowłosa zadrżała gwałtownie, słysząc czyjeś wołanie...
 
 

Inni przeczytali także: 

      ❧ Broadminded Island ~ Rozdział 1 (część III)

      ❧ Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 1 (część I)

 

 

poniedziałek, 1 października 2018

Nawijka Autorki #2 - O nowej koncepcji i działalności na blogu Blue Neko

Od dawna było dla mnie jasne, że musi pojawić się post na temat Blue Neko. A ponieważ pierwsza Nawijka i tak była długa, postanowiłam napisać o tym w poście nr. 2.


Sprawa ta zajmie nam dziś najwięcej miejsca, ale mam nadzieję, że nie będziecie przysypiać w trakcie czytania. Poza tym, znajdziecie w tej notce kilka innych, również istotnych rzeczy.


~Decyzje odnośnie opowieści~
W konsekwencji pewnych przemyśleń doszłam do wniosków, które wprowadzają tu zmianę. Mianowicie, niektóre serie będą publikowane w wersji niepoprawionej i niepełnej. Dotyczy to przede wszystkim "Broadminded Island". To tytuł, do którego mam ogromny sentyment, również ze względu na to, że to pierwsza wymyślona przeze mnie historia. Dlatego właśnie bardzo chcę ją publikować. Wiem również, że wielu z Was właśnie nią jest najbardziej zainteresowanych. Ale publikowanie gotowej, poprawnej wersji zajęłoby okropnie dużo czasu, przez co latami musielibyście czekać, a chyba macie tego dość (wszyscy mamy). Poza tym, publikowanie w 100% gotowego BI na blogu nie jest już moim zdaniem dobrym pomysłem.
Dlatego zamierzam przyspieszyć i publikować bardziej "surowy" materiał. Może on zawierać moje osobiste błędy w większej ilości, niż zwykle. Będę przeprowadzać na tym jeszcze liczne poprawki, choć nie wiem, czy poprawioną historię opublikuję na blogu, czy spróbuję wykorzystać inaczej.
W każdym razie, nie przejmujcie się. Fakt, że obecnie będę publikować niekompletną wersję nie znaczy, że zarzucę swoje standardy i wrodzony perfekcjonizm. Możecie być pewni, że moje wersje "robocze" będą najlepszymi roboczymi wersjami, na jakie mnie stać!
Zresztą, z czasem sami osądzicie poziom moich tekstów, gdyż wczorajsze ruszenie do przodu z BI jest efektem tej właśnie decyzji ;)

~Blue Neko~
O Blue Neko mogą wiedzieć Ci, którzy zerkają na mojego Twittera, gdzie niewiele wyjaśniając często o tym nawijam XD
Ewentualnie ktoś spostrzegawczy mógł dostrzec link do BN na bocznym pasku, kliknąć tam i wtedy dodać dwa do dwóch... Albo ktoś zainteresował się rozmówkami na shoutboxie X'D.
Jest jeszcze opcja, że ktoś osobiście rozmawiał ze mną o tym bezpośrednio, ale niewielu spośród moich znajomych interesuje się moimi opowieściami, nawet gdy o nich mówię (a robię to baaaardzo często), więc po tej opcji zdecydowanie nie spodziewam się wiele.
Jeśli nie miał miejsca żaden z powyższych wariantów w Waszym konkretnym przypadku, zapewne nie ogarniacie w ogóle, o co tu chodzi. Dzisiaj to naprawimy!¹

Od pamiętnego 8 grudnia 2017r. należę do ekipy bloga Blue Neko. Opowieści tam są dość mocno odpałowe i myślałam kiedyś, że totalnie nie w moim stylu, ale trochę się w tym wniosku pomyliłam.
Przeczytałam większość opowiadań na wyżej wymienionym blogu (i trochę innych tamtejszych rzeczy), by okazać wsparcie przyjaciółkom, które go prowadzą. O dziwo, wciągnęłam się w to na tyle, że obecnie prowadzę własną "Dywizję V" we wspólnym cyklu "O.Z.S.M." O.O
Z tego miejsca zachęcam do zapoznania się również z BN, jeśli macie ochotę na historie tego rodzaju (a nawet jeśli nie macie ochoty też możecie spróbować, nasza ekipa byłaby bardzo wdzięczna XD). Na razie prowadzę tam prawie wyłącznie ten jeden tytuł, ale zdradzę Wam, że w przyszłości planuję jeszcze kilka innych, mniejszych pozycji. Ci, którzy już czytali BN pewnie pamiętają, że od początku chciałam pisać coś dla siebie nowego również w celu odblokowania własnej "zapory", która wciąż trwała tutaj. Chyba możemy założyć, że mój plan powoooli zaczyna skutkować! :)
Nie mam najbledszego pojęcia jak to się stało, lecz teraz "Dywizja V" jest jednym z moich "ukochanych dzieci". Pełnoprawną historią, mimo swojego charakteru. Jednym z tworów, w który naprawdę wlewam swoje serce... Cóż, mimo że to moja seria jest z czworga odpałowego najpoważniejsza i ma najwięcej romantycznych wątków (te dwie rzeczy zdecydowanie mnie martwią). W każdym razie naszej szefowej Milce² się podoba, więc chyba nie jest tak źle.
Jeśli zechcecie wziąć udział również w przygodzie "O.Z.S.M." polecam, abyście zaczęli od "Dywizji I". Sądzę, że jest to szczególnie ważne, ponieważ to najwcześniej rozpoczęte opowiadania i na ich początku został opisany świat przedstawiony. U siebie skupiam się na przykład już bardziej na innych rzeczach, dlatego nie ma takich podstawowych wyjaśnień. Później kolejność nie ma większego znaczenia, bo "Dywizje" były i są tworzone równolegle, ale sądzę, że przeczytanie w kolejności takiej, jak w zakładce serii (znajdziecie ją tutaj) i później po prostu czytanie nowości jest dobrą opcją³.
Nie wykluczam pomysłu na to, żeby kiedyś zrobić tu coś związanego z tamtejszymi historiami. W kwestii ciekawostki powiem Wam również, że na BN już teraz czasem pojawiają się sytuacyjne nawiązania do Narnii, mimo że większość z nich "odrobinę" jeszcze wyprzedza spisaną fabułę X'D

~Terminy kolejnych publikacji~
Ponieważ zmierzamy do końca notki, czas na narniowy rozkład jazdy. Poniżej możecie zobaczyć, kiedy pojawią się kolejne rozdziały/części!:

Broadminded Island, rozdział 1 (część II) - Czwartek, 4 października
Dzieje Emeraldy, rozdział 2 (część I) - Poniedziałek, 8 października
BI, rozdział 1 (część III) - Piątek, 12 października
BI, rozdział 1 (część IV, w końcu ostatnia w tym rozdziale XD) - Poniedziałek, 15 października
DE, rozdział 2 (część II) - Piątek, 19 października (prawdopodobnie w nocy albo rano)
Nareszcie trochę będzie się u nas dziać!

Na definitywne zakończenie pochwalę się Wam, że w końcu ogarnęłam podstrony na temat opowieści (w tym BI) ^^
Kocham Was,
Do zobaczenia!

PS. Wybaczcie mi, że ten post wyszedł na jeszcze dłuższy, niż poprzedni 😓😂


---
¹ A nawet jeśli coś wiecie, chyba wypadałoby więcej na ten temat napisać. Może dowiecie się czegoś nowego?
² To oczywiście ta litościwa duszyczka, która czasem reanimuje mojego shoutboxa, żeby nie było mi aż tak smutno, że tam nie piszecie (dzięki, Kano i Lajonie, że choć raz przełamałyście tą ciszę XD). Zazwyczaj pełni również funkcję mojego oficjalnego Testera Tekstów, a czasem pomaga mi też jako Korektor języka angielskiego (my grammar is horrible and I know it).
³ Sama osobiście podobnie zrobiłam XD

 
 

 

 

niedziela, 30 września 2018

Broadminded Island ~ Rozdział 1 (część I)

Z podziękowaniami dla Kany za całe otrzymane do tej pory wsparcie. Dzięki Tobie ta stronka wciąż istnieje. Mam nadzieję, że cała historia spodoba Ci się przynajmniej równie jak jej prolog. Dam z siebie wszystko!
Z najlepszymi życzeniami,
Cons

Broadminded Island:
Poznać


Rozdział 1: Koszmar (cz. I)

  Pewnej deszczowej, mrocznej nocy młoda dziewczyna stała nad klifem. Porywisty wiatr szamotał jej długimi do bioder włosami we wszystkie strony. Miała na sobie zwiewną szyfonową sukienkę w różnych odcieniach zieleni, błękitu i bieli. Obecnie w materiale nie było jednak lekkości. Przemoczony do suchej nitki, przyklejał się do ciała niczym druga skóra. Co dla niej samej zaskakujące, tym razem suknia została ozdobiona plecionym paskiem, w którym można było dostrzec czerwień, złoto, pomarańcz... Nagle zza krawędzi lasu wychynęła postać. Jej czarne, długie do łopatek włosy były strasznie potargane. Miała rozbiegane spojrzenie o nienawistnym wyrazie. Spojrzenie obłąkanej. Widząc je dziewczyna poczuła ogromne szpile bólu przebijające serce. W tej jednej chwili naprawdę czuła, jakby fizycznie zostały w nią wepchnięte. Stała nieruchomo, nie mogąc się poruszyć, podczas gdy czarnowłosa siostra podchodziła do niej. W końcu zatrzymała się naprzeciwko, bardzo blisko. Przeniosła na na nią wzrok, ich spojrzenia spotkały się. Raniło to zmokniętą długowłosą, niemal rozrywało od środka jej duszę. Patrząc w oczy przybyszki czuła się, jakby tak naprawdę patrzyła we własne. Ten sam kolor - błękit pochmurnego nieba, ta sama żywotność. Jedyną różnicę stanowił ich wyraz. Cała toksyczność wyzierająca z Sybil... Nigdy nie potrafiła jej pojąć. Już tyle lat nie mogła opanować bezczynnego przerażenia. Czy to miało się nigdy nie skończyć?
- Przestań... Nie patrz na mnie w ten sposób... Jeśli masz zamiar zawsze tak się zachowywać, lepiej w końcu odejdź! - krzyknęła, wybijając swój głos ponad świst wiatru. Siostra uśmiechnęła się, ale nigdy nie był to dobry uśmiech. Zdawał się zimny i wyrachowany. Za moment równie szybko, jak wcześniej, wyraz tej twarzy znów się zmienił. Przybrała obojętną postawę.
- Jak chcesz – odparła i bez zbędnych zakończeń zepchnęła towarzyszkę do rozszalałego morza. Spadając dziewczyna widziała, jak postać z wysoka macha jej na pożegnanie, po czym na zawsze znika z pola widzenia. Młóciła rękoma w powietrzu, aż uderzyła gwałtownie o powierzchnię. Upadek wycisnął powietrze z płuc. Zobaczyła wokół siebie morskie odmęty, zajmujące całą przestrzeń, oraz swoje jasnobrązowe włosy unoszące się w wodzie. Zmartwiała. Mięśnie zwiotczały jej przez potworny chłód, znów nie mogła wykonać żadnego ruchu. Powieki zaczęły ciążyć, słona woda szczypała boleśnie oczy. Jak przez mgłę ujrzała jeszcze raz chmarę bąbelków ulatującą w górę... Końcowe resztki tlenu, które pozostały w jej ciele. Wiedziała, że umiera. I tak samo jak zawsze, w żałosny sposób nie zdołała tego przewidzieć, ani cokolwiek zmienić.

  Obudziła się i poderwała do pozycji siedzącej. Łapała spazmatycznie powietrze. Jego nagły dostatek poraził ją tak, że zaczęła się krztusić. Padła bezwładnie na poduszki, kaszląc. Kręciło jej się w głowie...
  Wkrótce nieco się uspokoiła. Dyszała teraz cicho, wtulona skronią w miękką pościel.
- To sen, Kate... – wymruczała w końcu na głos, zirytowana własną paniką i słabością, po czym dźwignęła się gwałtownie do góry. Oderwała się tym sposobem od otuchy, którą przynosiło ciepłe łóżko. Co więcej, tak nagły ruch wywołał nasilenie zawrotów głowy, poczuła mdłości. Z trudem wsparła się na dłoniach, nie pozwalając sobie upaść. Potem wstała chwiejnie i ruszyła do łazienki. Nie umiałaby zliczyć wszystkich tych momentów w swoim życiu, w których cieszyła się, że ma luksus posiadania własnej toalety. Na dodatek drzwi prowadzące do pomieszczenia znajdowały się blisko, w jej pokoju. Mimo to poruszała się powoli, ślamazarnie. Nie wiedzieć czemu, ślizgała się na podłodze pokrytej jasnymi panelami. Bała się, że nie zdąży, ale powtarzała sobie, że to już niedaleko. Jeszcze tylko kilka metrów, Kate. Trzymaj się. W końcu zdołała dotrzeć do zbawiennego wejścia, a odczuwała to tak, jakby była to najcięższa i najdłuższa podróż w całej jej egzystencji. Miała ochotę trzasnąć się w ucho za taką rozmiękłość. Wchodząc do łazienki od razu poślizgnęła się na kafelkach i trzasnęła o nie załamującymi się pod nią kolanami. Wydała z siebie cienki jęk. W ostatniej chwili doczołgała się do muszli klozetowej, aby zwymiotować. Kiedy skończyła, podniosła się z trudem. Czuła w nogach ból tępo promieniujący z kolan. Spojrzała na nie... Mogła tylko spekulować jak rozległe będą siniaki po stłuczeniach, lecz w ogólnym rozrachunku niezbyt ją to obeszło. Zdawała sobie sprawę, że istnieje coś znacznie ważniejszego, chociaż nie wiedziała jeszcze, co to takiego. Była otępiała. Przez chwilę patrzyła w dół, choć bodźce wzrokowe nie docierały do jej umysłu. W końcu zauważyła kałużę zbierającą się wokół niej. Zdumiona, rzuciła okiem na swoje ogromne lustro i natychmiast znieruchomiała ponownie. Była przemoczona od stóp do głów. Nie... Niemożliwe, stwierdziła z miejsca. Być może coś jej się przewidziało, albo po prostu wciąż śniła... Zaczęła wodzić dłońmi po swoim mokrym ciele, uszczypnęła się w przedramię. Nie... Próbowała wmówić sobie, iż to tylko pot. Jednak patrzyła we własne, rozszerzone strachem oczy i doskonale widziała, że nijak tego nie kupuje. Nie potrafiła oszukać samej siebie. Nawet nie zauważyła kiedy mózg zaczął lepiej pracować, a nudności i zawroty głowy minęły. Wszystko to nienaturalnie się ucięło, w tylko jednej chwili. Takie sytuacje często jej się ostatnio zdarzały. Tym razem bardziej na siebie uważając – choć bądźmy szczerzy, miała świadomość, że i tak porusza się niebezpiecznie szybko – wróciła do pokoju. Wbiwszy spojrzenie w swoje łóżko, osłupiała po raz kolejny. Widać było mokre odciski stóp i ślady poślizgnięć odchodzące w stronę pomieszczenia, w którego progu właśnie stała, lecz samo łóżko... Pozostało całkiem suche.
***
 
 

Inni przeczytali także: 

      ❧ Broadminded Island ~ Rozdział 1 (część II)

      ❧ Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 1 (część I)

 


niedziela, 8 kwietnia 2018

Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 1 (część II)

Dzieje Emeraldy
Rozdział 1: Zamieszki (cz. II)


***
  Wszedłszy do swej komnaty Kathryn zdjęła z siebie pelerynę, po czym odłożyła ją na krzesło.
- Wasza Wysokość, proszę zaczekać! Pozwól, że pomogę, Szmaragdowa Pani... - zaprotestowała ze zmieszaniem służąca, nieśmiało wślizgując się do sypialni królewny.
- Skoro musisz... - westchnęła ciężko, lecz stanęła nieruchomo. Spojrzała na poddaną w dość miły sposób, widać było po niej jedynie zmęczenie.
- Proszę mi wybaczyć nachalność... Popołudniowa uczta rozpocznie się za kilka godzin, więc w tym czasie, czcigodna Pani, będziesz mogła odpocząć po trudach podróży. Dopilnuję, by nikt nie przeszkadzał w twym odpoczynku.
- Dziękuję Ci, Dorothy – odparła cieplejszym tonem. Mimo swej głębokiej niechęci do wykorzystywania służebnych w niemalże każdej czynności mogła przyznać, iż ta służka przypadła jej do gustu. Cechowała się ona bowiem wrodzoną spostrzegawczością i rzetelnością. Królewska córka irytowała się specyficzną natarczywością kobiety w pewnych sferach, jednakże wchodziło to w zakres obowiązków Dorothy. Królewna doskonale zdawała sobie z tego sprawę, więc niesłusznie byłoby winić towarzyszkę. Wszakże za wszystkie zalecenia odpowiadał jej ojciec...
- Przyniosłam dla Ciebie suknię, którą wczoraj zdecydowałaś się wybrać na dzisiejsze popołudnie, czcigodna Pani. Wyjęłam już również twą ulubioną spinkę do włosów, pantofelki oraz gorset...
- Który potrzebny będzie mi równie, jako innymi dniami. A więc wcale, w istocie – przerwała jej z lekkim rozbawieniem. Ascentówna bowiem od wielu lat odmawiała noszenia gorsetu. Zlecała szycie ubrań imitujących tą część garderoby w razie dworskiej konieczności, lecz nosiła się w sposób częstokrotnie gorszący dwór królewski swoim niedostatkiem dostojeństwa. Nie budziło jej wątpliwości, że króla niezwykle bulwersował obecny stan rzeczy. Wciąż wywierał na córkę strategiczne naciski mające zmienić zachowanie sukcesorki tronu.
  Zaczęła rozpinać podróżną suknię, która odznaczała się jeszcze większą prostotą, niż królewskie stroje. Gdy dziewczyna udawała się poza stolicę zwykle wkładała diadem, aby poddani mogli ją rozpoznać. Przez sam ubiór niektórym wydawała się być dziwaczną, średnio zamożną szlachcianką. Po udzieleniu królewskiej córce pomocy w przebraniu się, Dorothy pozostawiła ją samą. Kasztanowowłosa zasiadła więc przy toaletce, aby samodzielnie się uczesać. Lubiła wykonywać tą czynność w samotności, powoli, jednocześnie rozmyślając. Choć mogło się to wydać próżnym, znajdowała też upodobanie w spoglądaniu na swe lustrzane odbicie. Powodował to fakt, iż rysy twarzy dziewczyny bardzo przypominały szlachetną urodę jej ukochanej matki, Aldany. Krew płynąca w żyłach Kathryn stanowiła jedną z niewielu pamiątek pozostałych światu po wdzięcznej władczyni.
***
  Królewna stała u wrót swojej komnaty, przygotowana do wyjścia. Włosy skryła pod kapturem lichej szaty. Odzienie tego typu można było zobaczyć u lepiej usytuowanych chłopek dostarczających właśnie produkty żywieniowe do pałacu królewskiego. Dziewczyna spojrzała wyczekująco przez okno i po chwili podjęła cichą wędrówkę w dół schodów. Na kilka godzin pozostawiła ją służba, natomiast za moment miało dojść do zmiany wartowników. Sytuacja przedstawiała się tego dnia wyjątkowo korzystnie. Dziedziczka tronu uważała, aby nie napotkać nikogo na korytarzach... Obok kuchni wykorzystała zgiełk, aby prześlizgnąć się do wyjścia służbowego i wmieszać w tłum wychodzących dostawczyń. Znalazły się na placu, gdzie strażnicy zajmowali się zamianą. Nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na kobiety. Po dostatecznym oddaleniu się wzdłuż zewnętrznej strony bramy odeszła od grupy i wbiegła do Pradawnego Lasu.
  Jedynie ta część miasta pozostała niezmienna od wieków. Historia owej malowniczej zieleni sięgała starych czasów, gdy Velfaren kształtował się, silny po zawarciu sojuszu z elfami. Król Gerald nie chadzał tutaj nigdy w głębi ducha zlękniony mocą, którą na wieki przesiąknęły korzenie drzew... Mimo obecnej niechęci i paniki ludu nikt jednak nie zdołał zniszczyć elfickiej spuścizny w tym zdumiewającym, ludzkim kraju połączonym wcześniej więzią z krainą nieśmiertelnej, najwspanialszej rasy na świecie. Las trwał dumnie, pomimo nieustannych zabiegów urbanizacji miasta. Verielda stała się najbardziej zaludnioną i najlepiej rozwiniętą technologicznie częścią państwa, lecz dużą jej część wciąż zajmowała – i po wieki zajmować miała – dawna magiczna kraina. Kathryn odetchnęła czystym, przesyconym energią powietrzem. Oto jej miejsce, najbardziej umiłowane i piękniejsze od wszystkich królewskich sukien, tysiąckroć urokliwsze od każdego pałacowego zdobienia. Doskonale znała przemierzane przez siebie ścieżki, wyczuwała mijane drzewa... Po kilku chwilach znalazła się już w miejscu, do którego zmierzała, a jej własna magia poruszyła się pod wpływem siły należącej do lekko uśmiechniętego starca.
- Mój mistrzu! - krzyknęła. Pierwszy raz tego dnia w pełni szczerze, radośnie się uśmiechnęła, a duże oczy królewny rozbłysły zielenią. Rzuciła się w objęcia mężczyzny, który mimo laski okazał się zręcznie przytrzymać dziewczynę... W odpowiedzi na odruchowy gest uczennicy zaśmiał się dobrotliwie.
- Witaj, moje Szmaragdowe Dziecię... - mruknął cicho.
 
 

Inni przeczytali także: 

      ❧ Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 2 (część I)

      ❧ Broadminded Island ~ Prolog

 
 
 

niedziela, 25 marca 2018

Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 1 (część I)

Dzieje Emeraldy
Rozdział 1: Zamieszki (cz. I)


  Spokój w uliczce przerwało zamieszanie. Królewska karoca mijała właśnie jedną z dzielnic biedoty, gdy kilkoro mężczyzn z pogrzebaczami w dłoniach rzuciło się na drogę.
- Odsuń się od okna, Kathryn! - krzyknął zaniepokojony książę, szybko przysuwając towarzyszącą mu królewnę do siebie. Zdawała się ledwo zwracać na niego uwagę. Pozwoliła mu się dotknąć, ale pozornie niewzruszenie patrzyła przy tym na scenę rozgrywającą się za oknem. Wyglądało na to, iż okoliczna ludność miała ochotę przyłączyć się do ataku, stopniowo zbliżało się nawet kilka kobiet z kamieniami. Mimo to, zamieszki bez większych kłopotów udało się powstrzymać. Straż przyboczna prędko zatrzymała prowodyrów i aresztowała ich, aby tymczasowo wtrącić do lochów... Biedaków z pewnością czekać miała śmierć. Dziedziczka tronu wyraźnie widziała wściekłość i nienawiść na twarzach napastników. Niegdyś pospólstwo obawiało się władcy, lecz ostatnimi czasy coraz rzadziej się lękało. W sercach poddanych pozostał jedynie niepohamowany gniew.
- Precz z królem! Zabić go! - wołali.
- Cóż za bezczelność, nielojalność! Muszą zawisnąć! Wszyscy! - oburzył się narzeczony Kathryn.
- ... Z innej strony patrząc, czy powinniśmy się temu dziwować? Gdyby ojciec mój dbał o los ubogich, nie spotkałby nas taki incydent... Tyle rozpaczy... - odpowiedziała wolno, zamyślona. Zabrzmiało to, jakby mówiła do samej siebie. Wciąż wpatrując się w tłum pokręciła głową.
- Zważaj na swe słowa, moja miła... – przeciągnął powoli po jej ciele dłońmi i dopiero wtedy w końcu ją puścił. Dziewczyna nie zareagowała na ten gest. Jedynie spojrzenie, którym obrzucała rozchodzące się zbiorowisko, stało się bardziej melancholijne. Gdy młody mężczyzna to dostrzegł, mocno się rozdrażnił. - Ktoś mógłby dojść do wniosku, iż wątpisz w majestat swego czcigodnego rodziciela – dorzucił ostrzej.
  Brązowowłosa wreszcie raczyła odrobinę się na nim skupić.
- Skądże. Ufam, iż ty tak nie uważasz – rzuciła jedynie z minimalnym, ledwo wyczuwalnym chłodem i wróciła do poprzednich obserwacji. Zawoalowana groźba przyjaciela nie poruszyła jej zbytnio.
  Bardziej bolała nad sytuacją w swym kraju. Velfaren był jednym z najmocniej wysuniętych na zachód państw kontynentu. Miał korzystne położenie, wspaniałą historię i kulturę. W przeszłości zawsze kojarzono go z dobrobytem, w pełni słusznie. Co więcej, dynastię Ascentów uznawano za najznamienitszych władców krainy. Jednak w ciągu ostatnich dwóch stuleci sytuacja diametralnie się zmieniła. Stało się to nadzwyczaj zauważalne, gdy koronowany został jej ojciec, Gerald Ascent... Przez swoje zamyślenie młoda kobieta nie zauważyła, kiedy powóz znów ruszył. Znajdowali się już daleko za przedmieściami, powoli dojeżdżając do głównego rynku, a w końcu również do zamku królewskiego, obok którego znajdował się duży las. Przepiękna, stara stolica... Jak dużo dziś pozostało w niej dawnej świetności? Królewskiej córce zdawało się, że niewiele, chociażby porównując ze stanem obecnym lata jej wczesnego dzieciństwa. Okres czasu nie był duży, lecz różnica rażąca. Warto również pamiętać, iż Verielda jako najważniejsze miasto posiadała również status najbogatszego z nich. Czasem Kathryn zdarzało się podróżować do innych części Królestwa, mimo nieprzychylnej opinii monarchy na temat tych poczynań. O niektórych zdobytych tam wspomnieniach wolała sobie nie przypominać.
  W końcu pojazd wjechał przez masywną bramę obronną z białego kamienia i oczom przybyłych okazał się wspaniały, śnieżnobiały budynek z dużą ilością złoceń. Był ogromny, ze smukłymi, lecz proporcjonalnymi wieżami i wewnętrznym dziedzińcem okolonym krużgankami. Królewna z niepokojem spojrzała na rodzinną siedzibę, zatapiając się w myślach... Po chwili nagle uświadomiła sobie, iż podróż z dzielnic marginesu społecznego do zamku trwała ogromnie długo, więc znaczyło to, że znów utraciła poczucie czasu i zupełnie pozbawiła swego towarzysza konwersacji. Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy dążył on do jakiegoś kontaktu podczas podróży. Jeśli o cokolwiek ją zapytał, owego faktu nie zauważyła... Książę wysiadł pierwszy z karocy i odprawiwszy stangreta samodzielnie pomógł wysiąść swojej wybrance. Jego wyraz twarzy ewidentnie świadczył o urazie, mimo widocznych starań, by okazywać przyszłej żonie szacunek.
- Wybacz mi, Archerze, jeżeli cię zaniedbałam... - podjęła, korzystając z pomocy narzeczonego. Spojrzał na nią odpychająco, prychnąwszy cicho.
- "Jeżeli" mnie zaniedbałaś... - powtórzył z niedowierzaniem. Niespodziewanie zauważył dworzan stojących w ogrodzie w pewnym oddaleniu od nich i najwyraźniej próbujących pozdrowić parę, więc uśmiechnął się prędko. Ascentówna również to uczyniła. Przymknęła uroczo oczy, wdzięcznym gestem machając ludziom. Archer zaoferował jej ramię, na co z czułym spojrzeniem przystała. Ruszyli razem w przeciwną stronę od zbiorowiska. - Nie pojmuję, co dzieje się z tobą. Wciąż jesteś nieobecna i chłodna. Już od dawna czuję, jakbym cię nie znał! Jedynie jest coraz gorzej... – syknął jej cicho do ucha, pozorując pieszczotę.
- Owszem, prawdopodobnie nie można ostatnimi czasy zwać mnie łatwą w obejściu, lecz nie rzeknie się tego również o tobie – szepnęła z lekką surowością.
- Cóż śmiesz mi zarzucać? Wszystko robię dla ciebie i wciąż znoszę twe niemądre humory! - cała kłótnia odbywała się przyciszonymi głosami. Oboje potrafili doskonale zmylić innych uśmiechami oraz udawaniem szczęścia, korzystali więc z tych umiejętności. Jednak teraz narzeczeństwu sprawiało to trudność. Nawet jeżeli nikt nie słyszał ich słów, nie mogli pozwolić sobie na publiczne spory!... Stanęli przed głównymi wrotami pałacu. Pomimo wszelkich konwenansów żadne z nich nie zdołało powściągnąć swojego gniewu.
- Miast się unosić winieneś wejrzeć w swe własne serce! Pierwej znajdziesz najdrobniejszą skazę moją, aniżeli uchybienie twoje! - odparła szorstko, patrząc mu prosto w twarz. Przekroczyli próg gmachu i znaleźli się w pełnym przepychu holu - Racz mi wybaczyć, mój ukochany, lecz po podróży naszej odpocząć muszę – to powiedziawszy zdjęła delikatnie rękę z jego ramienia, po czym dygnęła przed nim z szacunkiem. Ruszyła ku rzeźbionym schodom nie oglądając się za siebie. Nie chciała widzieć jego wściekłości. W miarę możliwości nie okazywała emocji, jednak prawdą było, iż ich utarczki sprawiały jej cierpienie.
  Dopóki dziewczyna nie zniknęła na piętrze, przystojny, szlachetny blondyn wpatrywał się w nią z furią.
***
 
 

Inni przeczytali także: 

      ❧ Dzieje Emeraldy ~ Rozdział 1 (część II)

      ❧ Broadminded Island ~ Prolog