Z
podziękowaniami dla Milki i Arisu-Lajon, dzięki którym nareszcie
pokonałam kolejną barierę twórczą. Ten rozdział jest dla Was.
Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Z
miłością,
Consti
Dzieje Emeraldy
Rozdział 2: Rozterki serca (cz. I)
- Nie
ma czasu, nie ma czasu. Ty wiesz, Córko, że pośpiechu nie znoszę,
lecz rady na to nie ma... Ukaż mi proszę, coś ostatnio czyniła –
podjął w końcu starzec po wymianie kilku grzeczności.
- Tak
jest, Mistrzu – odparła Kathryn z szacunkiem. Ku jej frustracji
ich wspólne spotkania częstokroć przebiegały bardzo szybko,
tajemnica musiała jednak pozostać zachowana za wszelką cenę.
Skupiła się więc prędko – pozwoliła, aby otoczył ją
delikatny wiatr, którego najmniejsze poruszenia mogła teraz
dostrzec. Przymknęła powieki i rozłożyła odrobinę ramiona,
kierując wnętrze dłoni w stronę ziemi. Moc drzemiąca w jej głębi
zdawała się być przerażonym ptakiem w klatce, wyrywającym się w
stronę wolności. Tak tłamszona, zmuszona do ciągłego utajenia,
nie mogąca żyć swą pełnią... Nie mogła jednak klatki tej
zwyczajnie otworzyć. Wszystkie emocje płonące w sercu... Wszystkie
wewnętrzne bodźce musiała wyciszyć. Pozwoliła swoim uszom
usłyszeć lepiej, dalej, prędzej, wsłuchać się najuważniej w
szepty drzew i jeszcze, jeszcze dalej, w szum leśnego strumyka. Im
bardziej zanurzała się w cudownej ciszy, tym więcej odczuwała
mocy kłębiącej się wokół w każdej roślinie, przesycającej
wodę i krążącej wokół skrywających się przed ludzkim wzrokiem
zwierząt. I dopiero w chwili, gdy jej umysł stał się spokojny,
nieruchomy niczym powierzchnia maleńkiego jeziora o brzasku, dopiero
wtedy otworzyła ponownie oczy. Rozbłysły nasyconą, szmaragdową
barwą znacznie mocniej, niż wcześniej. Inaczej niż kiedykolwiek
mogłyby błyszczeć oczy człowieka. Królewna stanęła bokiem do
swego towarzysza, skierowując dłonie przed siebie i unosząc
ramiona.
- Cardh
calad! - przemówiła pewnie, a wtedy z jej palców i wewnętrznych
stron dłoni na kilka metrów w przód błyskawicznie wybiła
ogromna struga oślepiającego, czystego światła.
- Pel-cala!
- rzekła, spoglądając z zacięciem na ogromne, wiekowe drzewo... I
na drugie, następnie trzecie, a potem jeszcze inne. Wielki
promień poruszając się, jakby był żywą istotą, niczym wstęga
okrążył spiralą każde z nich od korzeni po koronę w ciągu
sekundy, przechodząc do każdego kolejnego drzewa po okrążeniu
całkowitej wysokości poprzedniego. A szybkość owego światła nie
ustępowała niczym wzrokowi dziewczyny, przemykającemu zwinnie
przez gęstwinę.
- Hwinia-calad!
- zawołała po raz kolejny, w tym samym momencie przemieniając
świetlistą strugę w wielki, świetlny wir wprowadzający powietrze
we drżenie, wyczuwalnie podwyższający ciśnienie w całej okolicy.
Wir ten nie uszkodził jednak żadnej rośliny – prowadzony przez
czujne, zielone spojrzenie wymijał w pędzie każdą przeszkodę na
swej drodze. Zasięg wiru wciąż się wydłużał, a jego wymiary
nieustannie zmieniały na potrzeby manewrów. Stawał się również
coraz szybszy. Wkrótce dostrzeżenie go przez człowieka
nieużywającego magii byłoby niemal niemożliwe.
- Rinc
talaf! - krzyknęła, a wtedy ziemia rozstąpiła się przed nią
tworząc szeroki i cienki, lecz głęboki wyłom. Światło w tym
czasie wciąż rozrastało się dalej. Stopniowo widoczne stało się
zmęczenie Kathryn, która wciąż bacząc na ruch wiru próbowała
skupić się na kolejnym zaklęciu. Odrobinę już dysząc
rozszerzyła wyrwę w ziemi, a szmaragd w jej spojrzeniu jeszcze się
wzmocnił.
Uszy
dziewczyny zaczęły odrobinę się wydłużać, by w końcu ukazać
delikatnie zaznaczone końce. Manipulowanie wirem stawało się
bardzo trudne. Zacisnęła z determinacją usta, kiedy nagle
dostrzegła kątem oka poruszenie tuż przy swoim boku...
- Tulco!!!
- wymknęło się z jej ust. Wymierzony w nią atak ogniowymi
pociskami w większości został powstrzymany przez ogromną ścianę
grubego bluszczu błyszczącego szmaragdowym blaskiem. Podpierały ją
zdumiewająco solidne filary z krzewów. Wokół czarodziejki
powstała barwna, kwiecista kopuła przypominająca altanę. Zaklęcie
ochroniło ją przed kilkoma atakami, których nie zdołała
odgrodzić od siebie ścianą.
Dysząc
już ciężko spojrzała w stronę przywołanego przez siebie
światła. Pragnęła podtrzymać je w oddali, gdyż przez dystans
nie zdążyłaby się nim osłonić, a na pewno zniszczyłaby część
lasu... Ujrzała jednak jedynie milczące drzewa. W chwili nagłego
rzucania czarów defensywnych blask rozpłynął się w powietrzu. Z
lekkim rozczarowaniem opuściła więc ręce i wyprostowała się.
- Gwa-talaf
– mruknęła, zerkając szybko na rozdzielone przez nią podłoże.
Natychmiast zrosło się ze sobą, jakby działające na nie zaklęcie
nigdy nie miało miejsca. Zaraz potem blask w oczach brązowowłosej
przygasł, a jej uszy powróciły do zwykłego kształtu. - Zaprawdę
trudno jest stawić ci czoło w magicznym kunszcie – skwitowała
krótko, obrzucając jeszcze wzrokiem nadpalony bluszcz.
- Zbytnio
jesteś skromna – odparł z łagodnym uśmiechem. - Świetlistość
tak ogromna małą armię pokonać by mogła, a twa szybkość,
kontrola ruchu i zasięg polepszyły się znacznie. Jednoczesne
rzucenie czarów kilku trudne jest niezwykle, lecz zaczynasz to
opanowywać... Zastrzeżenie mam jedynie, żeś zbyt do słów
przywiązana. Wiele energii przeznaczasz na frazy, to dobrze,
zjawiska nazywać należy, lecz i cisza potrzebna jest niezwykle.
Rozproszenie zbędne, a i dla wroga wskazówką bywają...
- Tak,
Mistrzu... Wiele jeszcze nauczyć się muszę, skupienie wciąż
trudnością jest dla mnie – odpowiedziała królewna ze smutkiem,
zaciskając odrobinę usta. Wbrew sobie poczuła zniecierpliwienie.
Tak długo kształtowała swe zdolności, a wciąż tak daleko swego
celu się znajdowała...
- Czynisz
postępy, Półelfia Córko Lasu. Nie wątp w to nigdy, ni w wielkiej
Aldany Umbar dziedzictwo – upomniał ją srogo mędrzec. - Tyś
jest potomkinią ostatniej elfiej królowej w tych krainach,
bezmyślny głupiec tego nie zmieni. Nawet jeśli jest twym
rodzicielem – przechylił głowę, patrząc na nią uważnie.
Wiedział doskonale, jakie dylematy ją dręczyły. - Twa krew nie
winna być powodem do wstydu, lecz dumy. Przeznaczono cię dla
dokonań wielkich, z tego właśnie powodu narodziłaś się półkrwi
– podszedł do niej powoli, po czym delikatnie podniósł jej
odrobinę pochyloną głowę do góry. - Patrzaj przed siebie z
godnością. Pochodzisz od przewspaniałego rodu elfów, a także
wspaniałego rodu ludzi, nawet jeśli zbłądził. Gdy patrzę na
ciebie to właśnie widzę... Jeśli ktokolwiek pośród nas potrafi
połączyć oba światy, tyś jest jedyną mogącą tego dokonać.
- Dziękuję,
Mistrzu... - odparła z lekkim zakłopotaniem, po czym uśmiechnęła
się smutno. Wiedziała, że będzie musiała dokonać w swoim życiu
wielu wyborów i podjąć różne działania... Problemem było, iż
wciąż nie czuła pewności o możliwości osiągnięcia swych
zamierzeń.
Domyślała się, że takie rozważania są głupotą. Życie całe polegało przecież na niepewności. Nigdy nie miała otrzymać od świata czegoś odwrotnego.
Domyślała się, że takie rozważania są głupotą. Życie całe polegało przecież na niepewności. Nigdy nie miała otrzymać od świata czegoś odwrotnego.
- Dobrze
więc, śpieszno nam dziś, przejdźmy zatem do sztuki miecza –
starzec stanął w miejscu rzadziej obrośniętym drzewami, gdzie
można było ujrzeć trochę płaskiego terenu, po czym wyciągnął
solidny, stary miecz z ukrytej między fałdami szaty, przytroczonej
do pasa pochwy. Oparł swą laskę o drzewo, a następnie stanął z
szeroko rozstawionymi nogami i rozluźnionym ciałem, trzymając broń
nisko. Na jego twarzy pojawił się wyraz oczekiwania... Kathryn z
pewnym trudem zmusiła się do prędkiego skupienia. Zazwyczaj to
właśnie ona musiała atakować jako pierwsza podczas treningów.
Zdecydowanie tego nie lubiła, jednak wiedziała, iż jej Mistrz z
rozwagą wybierał właśnie taką strategię walki. Chwyciła więc
jeden z leżących na trawie zapasowych mieczy swojego nauczyciela
i
wziąwszy głęboki wdech zaszarżowała naprzód. Błyskawicznie
wyprowadziła uderzenie z góry, lecz mężczyzna sparował je.
Zablokowała cios przeciwnika w sekundę, po czym wycofała się z
gracją. Przez chwilę stali, jakby szacując się nawzajem. W końcu
królewna przeszła do przodu i wyprowadziła kolejne uderzenie. Jej
mowa ciała zdradzała, iż miecz siec będzie w lewo, jednak w
ostatniej chwili ułożenie nóg dziewczyny zmieniło się – broń
przesunęła się gwałtownym, zgrabnym łukiem w prawą stronę.
Starzec obronił się z wyraźnym opóźnieniem, lecz wprawnie
zmienił gardę, przekuwając obronę w kontratak. Kathryn przesunęła
oręż w dłoni w sposób, który spowodował przesunięcie
uzbrojenia przeciwnika w dół po płazie. Następnie lekko
odepchnęła ostrze jelcem, wycofując się na bezpieczniejszą
odległość. Coraz częściej zdarzało się, że pojedynki tej
dwójki miały wyrównany charakter. Również i w tym przypadku tak
to wyglądało. Zadawali sobie ciosy, parowali je, po czym wycofywali
się odrobinę – żadne nie było w stanie zranić drugiego.
Dziewczyna zaś z całych sił pragnęła skupić się na treningu,
jednak wciąż obecne w umyśle strapienia sprawiły, że jej myślami
nagle zawładnęło wspomnienie...
Szmaragdowooka
dziewczynka stała na zamkowym placu ćwiczebnym z drewnianym mieczem
w ręce. Była to jedenastoletnia królewna Kathryn. Dworzanie na
uboczu z konsternacją obserwowali jej zapamiętałe ataki kierowane
przeciw kukłom treningowym.
- To
naprzeciw naturze – szepnął ktoś konfidencjonalnie.
- Nasz
król żelazną ręką trzyma lud swój, lecz tak nieodpowiednio
wychowywać niewinnej królewny się nie godzi... - rzekł ktoś
inny.
- Król
nic tu do powiedzenia nie miał. Dziewczyna sama zażądała ćwiczeń.
Słyszałem dziś, jako król narzekał na ten stan rzeczy przy
uczcie – odparł oburzony szlachcic. Mała półelfka czuła na
sobie potępiające spojrzenia, otaczające ją zewsząd. Uniosła
więc dumnie głowę, kontynuując swe poczynania z większą jeszcze
zaciekłością. Wtem poczuła, że ktoś stoi u jej boku.
Był
to równy jej wiekiem, blondwłosy książę...
Hmmm, ten dopisek w nawiasie o mieczu chyba nie był konieczny raczej każdy by się domyślił czemu nie wzięła ze sobą miecza, plus jest księżniczką i nawet nie wiemy ze ma własny miecz.
OdpowiedzUsuńTak dla pewności się zapytam, ten sensei jest człowiekiem czy elfem?
Hm, tak myślisz?... Możesz mieć rację. Zedytuję to ^-^
UsuńA na to już prywatnie odpowiem, żeby nie robić większych spoilerów XD