Broadminded
Island:
Poznać
Rozdział
1: Koszmar (cz. IV)
- Naprawdę?!...
Też jakiś straszny koszmar?
- Nie,
nie powiedziałabym, że to było straszne... Ostatnio miewam
takie... Jakby tajemnicze sny. Nie bardzo wiem, jak się po nich
czuć. Jestem jednocześnie zaciekawiona i zaniepokojona, niewiele z
tego rozumiem... Tej nocy było tak: Szłam naszym lasem wczesnym
rankiem i wszystko było tak, jak zawsze, zupełnie zwyczajnie. Po
jakimś czasie doszłam do tego miejsca, wiesz, tego które mama
zakazała nam przekraczać. Tylko, że wcale się nie zatrzymałam.
Szłam dalej tak, jakbyśmy nigdy nie dostały żadnego zakazu. Szłam
i szłam, aż nagle nadszedł ten moment – po prostu mrugnęłam, a
wtedy nagle wszystko stało się inne. Nie potrafię do końca
powiedzieć co... To był wciąż ten sam las, nic więcej, bez
wątpienia. Ale tym razem... Wszystko wydawało mi się wyraźniejsze,
jaskrawsze. Poczułam czystość powietrza, ale zupełnie inną...
Była taka namacalna, miała nawet swój smak! Wciąż go pamiętam.
Drzewa zdawały się szeptać do mnie, poruszając liśćmi, a moje
oczy nagle zaczęły dostrzegać więcej, niż kiedykolwiek
widziałam! Miałam wrażenie, że jestem naelektryzowana w jakiś
dziwny, ale o dziwo przyjemny sposób. Dziwna energia przemykała
wszędzie, wokół wszystkiego wkoło, potrafiłam to wyczuć. I coś
w głębi mnie cieszyło się z tej energii, choć nie mam pojęcia
dlaczego. Wiem, że tak było. A zwierzęta! Żadnego nie widziałam,
ale jestem pewna, że tam były. Po prostu to wiedziałam. Spały
jeszcze spokojnie w swoich kryjówkach... - w końcu zamilkła.
Zaczęła swoją opowieść bardzo nieśmiało, lecz coraz bardziej
się rozkręcała, aż zaczęło jej się wydawać, że wymawia słowa
znajdując się w jakimś transie.
- Co
było potem? - po chwili dopytała brązowowłosa, delikatnie
przerywając milczenie.
- Potem?
- Am wydawała się zdziwiona. Zamrugała gwałtownie, zastanawiając
się nad odpowiedzią. - Potem... Nic. Wszystko się jakby rozwiało
i się obudziłam.
- Rozumiem...
- wyszeptała Kate, kładąc dłoń na ramieniu siostry. - Znaczy,
tak oczywiście chciałabym powiedzieć. W praktyce totalnie nic nie
rozumiem. Ni cholery... - westchnęła, przymykając oczy. -
Przynajmniej dobrze, że nie miałaś nieprzyjemnego snu. Tym chyba
teraz powinnyśmy się cieszyć. Czy zostało nam coś więcej?
- ...
Nie, raczej nie – przyznała Amelie podobnym głosem, po czym
wstała i pomogła Katherine zrobić to samo. - Dzięki, Kate –
dodała po chwili, uśmiechając się promiennie. Ruszyły razem w
stronę domu.
- Dziękujesz?
Mnie? Przecież nic nie zrobiłam. Zupełnie nie potrafię cię w tej
sytuacji pocieszyć... - niemal oburzyła się rozmówczyni. Było po
niej widać żal do samej siebie. Uważała się za bezużyteczną.
- Nieprawda...
- blondynka pokręciła powoli głową w zamyśleniu. - Nie,
zdecydowanie nie jest to prawda – stwierdziła w końcu stanowczo,
nie dodając nic więcej.
Niebawem
znalazły się przed ich posiadłością, Lagoon Abbey¹. Klasyczny
charakter budynku zadziwiająco dobrze współgrał z nowoczesnymi
(długimi i prostokątnymi) oknami. Przestronną posesję z
urokliwymi, murowanymi zdobieniami zbudowano z jasnego kamienia w
barwie bieli i błękitu. Lśnienie powierzchni
dachówki dwuspadowego dachu o kolorze morskim przywodziło na myśl
odbicie słońca w łuskach syreniego ogona. Dom miał
w sumie cztery balkony – jeden nieco dłuższy na parterze i trzy
małe na pierwszym piętrze. Uwagę przyciągały ich eleganckie,
ozdobne balustrady z kutego żelaza wykute tak, aby tworzyły
roślinne i marynistyczne motywy. Z tyłu posiadłości znajdował
się taras, na którym Sarah uprawiała orientalny ogródek.
Rezydencja zawdzięczała nazwę swojemu położeniu (kilka metrów
od zatoki, niemal przy brzegu), a także przeszłości tych obszarów.
Miejskie legendy mówiły, iż w tym miejscu dawno temu znajdowało
się opactwo. Dawno już zostało wyburzone, a nawet gdyby
przetrwało, zostałoby zniszczone podczas kataklizmu przed
dwudziestoma siedmioma
laty. Charlesowi, ojcu dziewczyn, spodobała się historia okolicy,
spontanicznie postanowił więc się nią zainspirować. To właśnie
on, z pomocą żony, zbudował ich rodzinną rezydencję mieszkalną.
Nie było go już jednak wśród nich, gdyż zginął w wypadku
samochodowym jedenaście lat temu. Kate i Sybil miały wtedy prawie
pięć lat zaś Amelie – sześć. Ogromnie za nim tęskniły i
wciąż z tego powodu cierpiały, tym bardziej, że ich matka nigdy w
pełni nie otrząsnęła się po utracie ukochanego. Rzadko bywała
prawdziwie szczęśliwa, stała się również nerwowa. Czasem
zdawało się, jakby wyglądając przez okna rozglądała się w
strachu za jakimś spodziewanym zagrożeniem. Niekiedy przesadnie
troszczyła się o córki, lecz wszystkie razem stanowiły kochającą
się rodzinę... Cóż, z wyjątkiem Sybil. Bliźniaczka Kate
prowadziła swoje życie zupełnie inaczej.
Z
lekkim ociąganiem dziewczyny otworzyły jasne, drewniane drzwi i
weszły do środka... W przestronnym salonie, na miękkiej kanapie
siedziała czarnowłosa postać. Zwrócona do nowo przybyłych
bokiem, łypnęła nieznacznie na Katherine. Wydawała się znudzona,
lecz mimo to jej wzrok był ostrożny i przeszywający.
- Jak
tam morska kąpiel? - spytała niby od niechcenia...
Brązowowłosa
zamarła.
---
¹ Z ang. lagoon – laguna, abbey – opactwo
To kiedy rozdział drugi?
OdpowiedzUsuńPostaram się szybko. Postaram się. Na dniach będę miała trochę wolnego. Zrobię to.
UsuńOby.
Nie, nie. Zrobię.
Hmmm? To tak czy nie? Brzmi jakbyś miała chaos w głowie xD
UsuńBo mam chaos w głowie XD
UsuńAle tak. Tak. Szybko będzie. Będzie.
xD
Dobrze się czytało, czekam na kolejny rozdział. Mam nadzieję że w kolejnym będzie poruszona kwestia tego lasu, ciekawi mnie czy stanie się to samo co w śnie Amelii.
OdpowiedzUsuńPytanie czy to magiczny las czy tylko magiczne dziewczyny które śnią o lesie w którym się wręcz wychowaly.
Usuń