Broadminded
Island:
Poznać
Rozdział
2: Ułuda codzienności (cz. II)
***
-
Co teraz masz? - dopytała blondwłosa stojąc z siostrą na
korytarzu Broadminded High School. Sybil już dawno z nimi nie było.
Poszła swoją drogą, ledwo przekroczyły drzwi szkoły. Nie lubiła
być z nimi widziana. Zdawała się wręcz nimi... Brzydzić. Dla
dziewczyn owo zachowanie było niepojęte, lecz Sarah nie robiła
zbyt wiele, aby sprowadzić Syb do pionu.
-
Geografię – Kate bardzo lubiła ten przedmiot. Dzięki niemu mogła
chociaż odrobinę przybliżyć się do tego, jaki był świat przed
Wielką Zmianą. Wszystko wyglądało wtedy inaczej, a nie było to
przecież tak dawno. Stary Świat fascynował ją, przyciągał
dziwnie. Od czasu katastrofy geografia stała się zresztą wyjątkowo ważna
dla szkolnictwa całej Ziemi. Katherine
zastanawiała się, jak nauczanie tego przedmiotu musiało wyglądać
wcześniej, nim struktura świata się zmieniła.
We
dwie porozmawiały chwilę na ten temat, po czym zadzwonił dzwonek i
rozeszły się do swoich klas. Amelie udała się na specjalne
warsztaty scenograficzne w ramach zajęć ze sztuki, więc Kate
wiedziała, że od teraz przez kilka godzin nie będzie z nią
żadnego kontaktu. Miała nadzieję, że jej dwie najlepsze
przyjaciółki dziś przyszły. Nie widziała ich na korytarzu, ale
możliwe, że dotarły wcześniej i siedziały już w sali na
pogaduchach.
Katherine weszła do
sali, rozglądając się i faktycznie zobaczyła dziewczyny na
miejscach. Już unosiła rękę, kiedy obie z przestraszoną miną
położyły palec na ustach w tym samym momencie. W innych
okolicznościach roześmiałaby się na ten widok, jednak szybko
dostrzegła, w czym rzecz. Ktoś rozwścieczył od rana panią
profesor...
- Dalej, Ted, powiedz nam ile było kontynentów przed Wielką Zmianą. Dalej, poradzisz sobie, to pytanie z podstawówki. Rozbudzisz się przy okazji – poganiała ze złośliwym uśmieszkiem.
- Dalej, Ted, powiedz nam ile było kontynentów przed Wielką Zmianą. Dalej, poradzisz sobie, to pytanie z podstawówki. Rozbudzisz się przy okazji – poganiała ze złośliwym uśmieszkiem.
-
Eeeeee, czteee... Ry? - rzucił niepewnie. Klasa wybuchła śmiechem,
a w międzyczasie Kate z kilkoma innymi uczniami dyskretnie
przekradła się na swoje miejsce. W końcu usiadła w swojej ławce
zaraz przed przyjaciółkami.
-
Niestety, nawet nie byłeś blisko. Sześć, Ted, sześć. Albo
siedem. Zależy, czy rozpatrujemy Europę i Azję razem czy osobno. No
dobrze, to w takim razie mi powiedz, ile kontynentów mamy dzisiaj.
Chłopak znany jako Ted
widocznie zmłemł w ustach przekleństwo.
- Nie wiem, pani, nie wiem! Trzydzieści?
- Nie wiem, pani, nie wiem! Trzydzieści?
-
Trzynaście, nawet się nie starasz! Data odkrycia Atagauy, raz raz.
-
Wie pani, że przecież nie odpowiem – rzucił z rezygnacją. - Dwa
tysiące dwudziesty?
-
Dwa tysiące dwudziesty ósmy. Dobra, będzie tego. Masz jedynkę.
Idź do sekretarki po kawę, a potem wracaj i nie śpij mi już tu. A
jak śpisz to przynajmniej nie chrap – znów rozległy się
śmiechy. - Poziom twojego nieuctwa jest nie do zniesienia. Może
chociaż trochę ci pomoże ta kofeina, chociaż na to bym specjalnie
nie liczyła.
Kiedy
zirytowany chłopak wyszedł z sali, na ramieniu Kate wylądowało
kilka mahoniowych loków. To przyjaciółka, Rebecca wychyliła się
w jej stronę.
-
Tym razem przegiął – szepnęła konfidencjonalnie do ucha
Katherine. - Wszedł do klasy wcześniej i zaczął kimać jeszcze
nim lekcja się zaczęła. Zachrapał tak głośno, strasznie
chrapliwie tak, idealnie w momencie jak mówiła "dzień
dobry"...
-
Uspokój się, Reb, zaraz tobie też się dostanie! - szepnęła z
naciskiem druga dziewczyna, potrząsając blond włosami. Nie miały
takiego żywego koloru pszenicy jak włosy Amelie. Te były tak
jasne, że zdawały się niemal białe. Była to Danielle, siostra
Rebekki.
W
międzyczasie Kate zasłoniła sobie usta dłonią, żeby nie zaśmiać
się z sytuacji opisanej przez Reb. Chcąc nie chcąc dokładnie ją
sobie wyobraziła.
-
Dzięki za wyjaśnienie, Reb – mruknęła z trudem, wyraźnie
hamując chichot. - Ale Dan ma rację, wyprostuj się. Profesorka na
nas patrzy...
***
Tymczasem Sarah stanęła
przed drzwiami luksusowej willi na sąsiednim osiedlu i zadzwoniła
do drzwi. Otworzyły się po chwili.
-
Sarah... - wymsknęło się z zaskoczeniem niskiej kobiecie w tym
samym wieku. Na głowie miała burzę ciemnobrązowych loków. Jej
ciemne oczy wpatrzyły się z niebotycznym zdumieniem w nowo
przybyłą. - Nie spodziewałam się tu ciebie...
-
Wybacz mi, Brónach,
wybacz mi wszystko i przebacz, że przychodzę tu tylko po to aby o
pomoc poprosić... - zaczęła szybko matka dziewczyn. Nie potrafiła
dłużej udawać, że nie jest poruszona. Nie przed nią, swoją
najdawniejszą przyjaciółką. Brónach z niepokojem zmarszczyła
brwi.
-
Twoja moc jest tak duża. Wiem, że proszę o wiele, ale błagam,
pomóż dziewczynkom...
-
Co się stało...?
-
To się zaczyna, Brónach! To znaczy, już od dawna widziałam, że
się zaczyna... Myślałam, łudziłam się, że to minie. Ale jest
coraz gorzej. Widzę to i nie wiem co zrobić! Katherine krzyczy po
nocach, zachowuje się dziwnie. Amelie zdaje się czasem nieobecna,
jakby wchodziła w transy. Boję się myśleć, co widzi. O Sybil
nawet nie mogę wspomnieć, od zawsze mnie przeraża, a to narasta...
! Zaraz zaczną cierpieć na bóle, widzę znaki. Potrzebuję to
zatrzymać! Muszę im pomóc... - patrzyła z desperacką nadzieją
na rozmówczynię, ale rysy ciemnowłosej stwardniały.
Zaniepokojenie w jej oczach zniknęło, ustępując miejsca czemuś
na kształt gniewu.
-
Sarah. Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie prawie wszystko. Jesteś
moją przyjaciółką i królową. Mam pragnienie, przywilej i
obowiązek pomagać ci, służyć. I pomogłabym ze wszystkim oprócz
tego. Tego nie da się powstrzymać i dobrze o tym wiesz.
Można jedynie odsunąć w czasie nieuniknione. I z tym ci nie
pomogę! Nie dam się wciągnąć w tę sprawę, nie wezmę tej
odpowiedzialności za zło, które wyrządzasz! Wiem, że się boisz.
Wiem, jak dużo przeszłaś. Wciąż staram się zrozumieć, jak
bardzo każdego dnia boli cię utrata Charlesa. Ale niezależnie od
twojego cierpienia, do tego nie masz prawa!
-
Brónach...
-
Nie skończyłam! Tym właśnie wszyscy jesteśmy, tego nie
wymażesz... Nawet nie wiesz co się dzieje w Zgromadzeniu.
Bezkrólewie nie może ciągle trwać. Nadszedł czas na nową
władzę, więc jej szukamy. Wszyscy, wobec których istniało
chociaż najmniejsze prawdopodobieństwo... Wszyscy stanęli przed
Wyrocznią. Nikogo nie wybrała, Sarah. Wiesz co to znaczy.
-
Nie... - w oczach Sarah stanęły łzy.
-
Sprawdziliśmy wszystkie rody, poza twoim. Najwyższa pora się z tym
pogodzić. Twoje córki są nie tylko Magicznymi, mają jeszcze
wyższe powołanie. A przeznaczenie upomina się o swoje! Nie
ukryjesz się przed nim. Nie pokonasz go! Wyrządzasz im tylko
krzywdę, ogromną krzywdę! To
się musi skończyć.
-
Nie mogę na to pozwolić, nie mogę ich stracić...!
-
Ten wybór nie należy do ciebie. Nic nie możesz z tym zrobić. I
dopóki tego nie zrozumiesz, księżniczki będą cierpieć –
odparła z rezygnacją.
-
Nie nazywaj ich w ten sposób. To wszystko zupełnie ich nie dotyczy.
Na
twarzy Brónach pojawiła się wręcz wściekłość, mimo że i jej
oczy się zaszkliły.
-
Oscail
do shúile!!!
Zaraz
potem drzwi zatrzasnęły się i Sarah wiedziała, że ponownie się
nie otworzą. Pozostało jej tylko odejść, bez nadziei.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zawsze czekam na Twoje opinie <3