Dzieje
Emeraldy
Rozdział
1: Zamieszki (cz. II)
***
Wszedłszy
do swej komnaty Kathryn zdjęła z siebie pelerynę, po czym odłożyła
ją na krzesło.
- Wasza
Wysokość, proszę zaczekać! Pozwól, że pomogę, Szmaragdowa
Pani... - zaprotestowała ze zmieszaniem służąca, nieśmiało
wślizgując się do sypialni królewny.
- Skoro
musisz... - westchnęła ciężko, lecz stanęła nieruchomo.
Spojrzała na poddaną w dość miły sposób, widać było po niej
jedynie zmęczenie.
- Proszę
mi wybaczyć nachalność... Popołudniowa uczta rozpocznie się za
kilka godzin, więc w tym czasie, czcigodna Pani, będziesz mogła
odpocząć po trudach podróży. Dopilnuję, by nikt nie przeszkadzał
w twym odpoczynku.
- Dziękuję
Ci, Dorothy – odparła cieplejszym tonem. Mimo swej głębokiej
niechęci do wykorzystywania służebnych w niemalże każdej
czynności mogła przyznać, iż ta służka przypadła jej do gustu.
Cechowała się ona bowiem wrodzoną spostrzegawczością i
rzetelnością. Królewska córka irytowała się specyficzną
natarczywością kobiety w pewnych sferach, jednakże wchodziło to w
zakres obowiązków Dorothy. Królewna doskonale zdawała sobie z
tego sprawę, więc niesłusznie byłoby winić towarzyszkę. Wszakże
za wszystkie zalecenia odpowiadał jej ojciec...
- Przyniosłam
dla Ciebie suknię, którą wczoraj zdecydowałaś się wybrać na
dzisiejsze popołudnie, czcigodna Pani. Wyjęłam już również twą
ulubioną spinkę do włosów, pantofelki oraz gorset...
- Który
potrzebny będzie mi równie, jako innymi dniami. A więc wcale, w
istocie – przerwała jej z lekkim rozbawieniem. Ascentówna bowiem
od wielu lat odmawiała noszenia gorsetu. Zlecała szycie ubrań
imitujących tą część garderoby w razie dworskiej konieczności,
lecz nosiła się w sposób częstokrotnie gorszący dwór królewski
swoim niedostatkiem dostojeństwa. Nie budziło jej wątpliwości, że
króla niezwykle bulwersował obecny stan rzeczy. Wciąż wywierał
na córkę strategiczne naciski mające zmienić zachowanie
sukcesorki tronu.
Zaczęła
rozpinać podróżną suknię, która odznaczała się jeszcze większą
prostotą, niż królewskie stroje. Gdy dziewczyna udawała się poza
stolicę zwykle wkładała diadem, aby poddani mogli ją rozpoznać.
Przez sam ubiór niektórym wydawała się być dziwaczną, średnio
zamożną szlachcianką. Po udzieleniu królewskiej córce pomocy w
przebraniu się, Dorothy pozostawiła ją samą. Kasztanowowłosa
zasiadła więc przy toaletce, aby samodzielnie się uczesać. Lubiła
wykonywać tą czynność w samotności, powoli, jednocześnie
rozmyślając. Choć mogło się to wydać próżnym, znajdowała też
upodobanie w spoglądaniu na swe lustrzane odbicie. Powodował to
fakt, iż rysy twarzy dziewczyny bardzo przypominały szlachetną
urodę jej ukochanej matki, Aldany. Krew płynąca w żyłach Kathryn
stanowiła jedną z niewielu pamiątek pozostałych światu po
wdzięcznej władczyni.
***
Królewna
stała u wrót swojej komnaty, przygotowana do wyjścia. Włosy
skryła pod kapturem lichej szaty. Odzienie tego typu można było
zobaczyć u lepiej usytuowanych chłopek dostarczających właśnie
produkty żywieniowe do pałacu królewskiego. Dziewczyna spojrzała
wyczekująco przez okno i po chwili podjęła cichą wędrówkę w
dół schodów. Na kilka godzin pozostawiła ją służba, natomiast
za moment miało dojść do zmiany wartowników. Sytuacja
przedstawiała się tego dnia wyjątkowo korzystnie. Dziedziczka
tronu uważała, aby nie napotkać nikogo na korytarzach... Obok
kuchni wykorzystała zgiełk, aby prześlizgnąć się do wyjścia
służbowego i wmieszać w tłum wychodzących dostawczyń. Znalazły
się na placu, gdzie strażnicy zajmowali się zamianą. Nikt nie
zwrócił szczególnej uwagi na kobiety. Po dostatecznym oddaleniu
się wzdłuż zewnętrznej strony bramy odeszła od grupy i wbiegła do
Pradawnego Lasu.
Jedynie
ta część miasta pozostała niezmienna od wieków. Historia owej
malowniczej zieleni sięgała starych czasów, gdy Velfaren
kształtował się, silny po zawarciu sojuszu z elfami. Król Gerald
nie chadzał tutaj nigdy w głębi ducha zlękniony mocą, którą na
wieki przesiąknęły korzenie drzew... Mimo obecnej niechęci i
paniki ludu nikt jednak nie zdołał zniszczyć elfickiej spuścizny
w tym zdumiewającym, ludzkim kraju połączonym wcześniej więzią z
krainą nieśmiertelnej, najwspanialszej rasy na świecie. Las trwał
dumnie, pomimo nieustannych zabiegów urbanizacji miasta. Verielda
stała się najbardziej zaludnioną i najlepiej rozwiniętą technologicznie
częścią państwa, lecz dużą jej część wciąż
zajmowała – i po wieki zajmować miała – dawna magiczna kraina.
Kathryn odetchnęła czystym, przesyconym energią powietrzem. Oto
jej miejsce, najbardziej umiłowane i piękniejsze od wszystkich
królewskich sukien, tysiąckroć urokliwsze od każdego pałacowego
zdobienia. Doskonale znała przemierzane przez siebie ścieżki,
wyczuwała mijane drzewa... Po kilku chwilach znalazła się już w
miejscu, do którego zmierzała, a jej własna magia poruszyła się
pod wpływem siły należącej do lekko uśmiechniętego starca.
- Mój
mistrzu! - krzyknęła. Pierwszy raz tego dnia w pełni szczerze,
radośnie się uśmiechnęła, a duże oczy królewny rozbłysły
zielenią. Rzuciła się w objęcia mężczyzny, który mimo laski
okazał się zręcznie przytrzymać dziewczynę... W odpowiedzi na
odruchowy gest uczennicy zaśmiał się dobrotliwie.
- Witaj,
moje Szmaragdowe Dziecię... - mruknął cicho.